Chociaż kolejne lekcje były równie bezużyteczne co chemia, to nie miałby zamiaru się zerwać gdyby nie impuls. Nastolatek nie wierzył w takie rzeczy, jak i w wiele innych. W tym momencie poczuł jednak wielką ochotę by z nią pójść. Nie dla tego że była ładna, ani dla tego że przed chwilą proponowała mu seks i narkotyki, ale tak, o, po prostu. Zdziwiło go to, a pragnienie by ójść za tym ciekawym impulsem przezwyciężyło argument jakim było kolejne pięć lekcji.
- Więc gdzie pójdziemy? - zapytał brunet, zamykając szafkę i nieco ostentacyjnie zarzucając plecak. Lucy Hale posłała mu najbardziej czarujący uśmiech jaki widział u dziewczyny. Gabriel przez chwilę nawet pomyślał że jest on pozbawiony ironii, ale szybko odrzucił tą teorie. Zaczęła iść, prowadząc go po szkole bez słowa. Przypomniał mu się raczej mniej typowy niż zwykle poranek. Czemu akurat jego Patric zapytał o pieniądze? I czemu Lucy Hale odprowadziła go do pani Tomson? Przez chwilę pomyślał o czarnym kocie, ale przecież nie stało się nic złego. Naraz to, myśl o jakimkolwiek zabobonnie ustalonym przez gatunek koci przeznaczeniu, wydała mu się tak infantylna, że skarcił się w myślach. Tymczasem szatynka wyszła już ze szkoły i nim się spostrzegł, szli żwawym krokiem w jakimś, tylko jej znanym kierunku. Gabriel czuł się niepoinformowany, jakgdyby schodził w głąb jaskini, zapominając o wzięciu jakiejkolwiek mapy, jak jakiś. pożal się boże, turysta z Czech.
- Gdzie idziemy? - zorientował się że zadał to samo pytanie już drugi raz w ciągu kilku godizn, w dodatku tej samej osobie. Dziewczyna jednak, nie usłyszała, alo celowo zignorowała jego zapytanie. Zaczęła grzebać w swojej dość zużytej torbie i niedbale zapytała;
- Faje? - z początku nie wiedział co właściwie do niego powiedziała, kiedy jednak wyciągnęła do połowy wypaloną już paczkę papierosów niewiadomej marki, skrzywił się lekko.
- Nie palę - wzruszyła ramionami, wsadzając jednego papierosa do ust.
- Nie będę cie namawiać, więcej dla mnie cnotko - jej wypowiedź wydała mu się urwana, jakby miała dodać coś jeszcze, jakieś przekleństwo, zdanie podkreślające jego niemrawość dobitniej niż łagodne 'cnotko', lecz z niewiadomych przyczyn, nie wypowiedziała mu. Nie nadinterpretujmy, pewnie to tylko przez te emocje. Nadal nie był pewien czemu się zgodził. Powietrze ostatnich dni września otaczało go zewsząd. Liście już zaczynały przybierać bardziej stosowne do tej pory roku barwy, i wszystko wyglądało dość ładnie, ktoś mógłby rzec, inspirująco. Kiedy chmurka dymu wydmuchanego przez dziewczynę wdarła mu się do płuc, zapytał;
- Daleko jeszcze?
sobota, 31 października 2015
Lucy
Dumna ze swojego wyczynu podała kartkę do przodu i zaczęła mentalnie przygotowywać się na piątkę. Pierwszą w tym roku. Zastanowiła się co chłoptaś będzie od niej chciał. Pewnie dragi. Kurwa, czemu wszyscy chcą od niej dragi. Jej brat jest dilerem, ale nie daje jej towaru za darmo. Jeśli nie chce kasy, to chce alibi, albo chuj wie co jeszcze. Spojrzała na zegarek. W zasadzie po tej lekcji mogłaby pójść nieco zabalować. Mogła by w to wkręcić kolegę. W sumie jak na kujona był całkiem przystojny. Trochę podrasować i byłby perfect. Ale, co to zmieni, jak on i tak woli pewnie zajmować się gównianymi twierdzeniami niż posmakować zabawy.
I w tym momencie zrobiło jej się żal wszystkich biednych frajerów, bez życia i znajomych. Kurwa! Głupia myśl. Odepchnęła ją od siebie i dokończyła rysunek z poprzedniej lekcji. Kutas Wright'a wyszedł jak w pornosie i Lucy była z niego cholernie dumna. Mc' Squash, czy jak wolała go nazywać Lucy, Mc'Donald, z chamskim uśmieszkiem zabrał jej notatnik, wstawił pałę i zagroził dyrektorem. Lu tak bardzo się tym przejęła, że wybuchła histerycznym śmiechem. Kochała wizyty u dyrektora. Ah, stary kumpel. Nienawidził jej i ona wykorzystywała to na swoją korzyść. Zaślepiony nienawiścią do niej, nie widział że wodziła go i wrabiała. Odsiedziała więcej godzin w kozie niż na lekcjach, ale przynajmniej mogła sobie w spokoju pomyśleć. Tak, nad sensem istnienia komarów.
Po przerwie podeszła do Gabe'a. Był ewidentnie zaskoczony, ale starał się tego nie okazywać.
- Dzięki Gab, że mi pomogłeś.
- Jasne, nie ma sprawy. - wzruszył ramionami i przejrzał zawartość swojej szafki. Lucy czekała, aż chłopak powie jej co chciałby w zamian, ale on nie zwracał na nią uwagi, więc walnęła bezpośrednio:
- Co chcesz w zamian? Dragi, seks?
- W zamian? Czemu miałbym coś chcieć?
- Pomogłeś mi. Teraz ja powinnam pomóc tobie. To takie niepisane zasady szacunku do drugiego człowieka, chociaż szczerze, rzadko z nich korzystam.
- Pomogłem ci bezinteresownie. Nic od ciebie nie chcę. - wyciągnął stos książek , ustawił na kolanie i opierając się o szafki, zaczął je sortować.
- Okej, twoja bezinteresowność jest naprawdę wzruszająca. Serio, mówię to z ręką głęboko na sercu. Ale tak serio. Zrywam się z lekcji, chcesz iść ze mną? - spytała poprawiając włosy i odrzucając je do tyłu. Ups, akurat walnęła nimi Lex.
- Zrywasz się? Nie wolno...
- Mi tak, tobie też jeśli będziesz ze mną. Wiesz, znam tajne hasło, żeby wyjść ze szkoły w czasie lekcji. Jest bardzo skomplikowane, ale mam je wydziergane na waginie. - pochyliła się w jego stronę i wyszeptała teatralnie.
- Zabawne, jak twoje beznadziejne odpowiedzi na kartkówce.
- Wiem, nie jestem orłem, ale jak? Idziesz czy wolisz zostać?
I w tym momencie zrobiło jej się żal wszystkich biednych frajerów, bez życia i znajomych. Kurwa! Głupia myśl. Odepchnęła ją od siebie i dokończyła rysunek z poprzedniej lekcji. Kutas Wright'a wyszedł jak w pornosie i Lucy była z niego cholernie dumna. Mc' Squash, czy jak wolała go nazywać Lucy, Mc'Donald, z chamskim uśmieszkiem zabrał jej notatnik, wstawił pałę i zagroził dyrektorem. Lu tak bardzo się tym przejęła, że wybuchła histerycznym śmiechem. Kochała wizyty u dyrektora. Ah, stary kumpel. Nienawidził jej i ona wykorzystywała to na swoją korzyść. Zaślepiony nienawiścią do niej, nie widział że wodziła go i wrabiała. Odsiedziała więcej godzin w kozie niż na lekcjach, ale przynajmniej mogła sobie w spokoju pomyśleć. Tak, nad sensem istnienia komarów.
Po przerwie podeszła do Gabe'a. Był ewidentnie zaskoczony, ale starał się tego nie okazywać.
- Dzięki Gab, że mi pomogłeś.
- Jasne, nie ma sprawy. - wzruszył ramionami i przejrzał zawartość swojej szafki. Lucy czekała, aż chłopak powie jej co chciałby w zamian, ale on nie zwracał na nią uwagi, więc walnęła bezpośrednio:
- Co chcesz w zamian? Dragi, seks?
- W zamian? Czemu miałbym coś chcieć?
- Pomogłeś mi. Teraz ja powinnam pomóc tobie. To takie niepisane zasady szacunku do drugiego człowieka, chociaż szczerze, rzadko z nich korzystam.
- Pomogłem ci bezinteresownie. Nic od ciebie nie chcę. - wyciągnął stos książek , ustawił na kolanie i opierając się o szafki, zaczął je sortować.
- Okej, twoja bezinteresowność jest naprawdę wzruszająca. Serio, mówię to z ręką głęboko na sercu. Ale tak serio. Zrywam się z lekcji, chcesz iść ze mną? - spytała poprawiając włosy i odrzucając je do tyłu. Ups, akurat walnęła nimi Lex.
- Zrywasz się? Nie wolno...
- Mi tak, tobie też jeśli będziesz ze mną. Wiesz, znam tajne hasło, żeby wyjść ze szkoły w czasie lekcji. Jest bardzo skomplikowane, ale mam je wydziergane na waginie. - pochyliła się w jego stronę i wyszeptała teatralnie.
- Zabawne, jak twoje beznadziejne odpowiedzi na kartkówce.
- Wiem, nie jestem orłem, ale jak? Idziesz czy wolisz zostać?
Gabe
Wyjął długopis i kartkę, patrząc obojętnie na nauczyciela. Właściwie, nie lubił pana McSquash'a. Mężczyzna przed trzydziestką, którego kariera nie zaszła tak wysoko jakby chciał i skończył nauczając 'zgraję tępaków' , jak to lubił ich nazywać. Storm z zażenowaniem obserwował jak facet wyżywa się na nich. Byli dopiero czwartym rocznikiem jaki przyszło mu uczyć, lubił jednak podkreślać wyższość swoją i swojej klasy, trzeciej biol-chemu. Właściwie głównie siebie lubił ustawiać na piedestale nauk ścisłych, na równi niemal z Kelwinem i Pitagorasem. Gabriel widział w tym jedynie próbę leczenia swoich kompleksów. McSquash miał duży, orli nos, był niski i podobno niezamężny. Gabe nigdy nie miał zamiaru skończyć tak jak ten doprawdy mały człowiek. Reszta jeszcze się wypakowywała, brunet jednak siedział i znużony kręcił długopisem między swoimi długimi palcami. Usłyszał walnięcie o blat stoły. Typowy sposób na uciszenie klasy.
- Wyciągnąć papier w kratkę i długopis - wycedził nauczyciel. A co, w linię? Może jeszcze zacznie wyjaśniać prawo Archimedesa, za kogo on ich ma... Znużone spojrzenie szarych oczu Storma zauważył niedoszły odkrywca anormalnej rozszerzalności wody.
- A skoro się nudzisz Gabrielu, rozdaj zadania - cisnął w jego ławkę kartkami niczym grawitacja jabłkiem różanym w Izaaka Newtona, myśląc jak bardzo dopiekł uczniowi. Z sarkastycznym uśmiechem, nastolatek wstał i zaczął przechadzać się po klasie, rozdając zadania kartkówki. Doprawdy, mały człowiek. Usłyszał jeszcze kilka zdań, objaśniających co trzeba zrobić w którym zadaniu i już skrobał odpowiedzi. Kartkówka miała trwać dziesięć minut, skończył po trzech. Udawał że jeszcze pisze, by nie zwrócić na siebie większej uwagi nauczyciela krążącym wkoło klasy. Poczuł ukłucie. Zmarszczył czoło, nie wiedząc o co chodzi. Poczuł kolejne, uświadamiając sobie, że ktoś siedzący za nim, bezczelnie dźga jego plecy otwartym długopisem. Odchylił się nieco do tyłu.
- Drugie zadanie - usłyszał czyjś rozkaz. Po głosie rozpoznał Lucy Hale. Nie chciało mu się ryzykować dyktowaniem treści, więc złapał szybko kartkę czarnowłosej i podał jej swoją. Przeleciał szybko wzrokiem jej odpowiedzi i wyliczenia. Wszystkie, poza ostatnim zadaniem były z kosmosu wziętymi zapiskami, które trudno było nazwać... jakkolwiek. Przyjrzawszy się stylowi pisma dziewczyny, skreślił szybko całą stronę i zaczął rozwiązywać zadania. Odgarnął włosy, które i tak były za krótkie by mu przeszkadzać.
- Koniec czasu, podać kartki do przodu - usłyszał słowa McSquasha. Wyciągnął rękę po kartkę.
- Wyciągnąć papier w kratkę i długopis - wycedził nauczyciel. A co, w linię? Może jeszcze zacznie wyjaśniać prawo Archimedesa, za kogo on ich ma... Znużone spojrzenie szarych oczu Storma zauważył niedoszły odkrywca anormalnej rozszerzalności wody.
- A skoro się nudzisz Gabrielu, rozdaj zadania - cisnął w jego ławkę kartkami niczym grawitacja jabłkiem różanym w Izaaka Newtona, myśląc jak bardzo dopiekł uczniowi. Z sarkastycznym uśmiechem, nastolatek wstał i zaczął przechadzać się po klasie, rozdając zadania kartkówki. Doprawdy, mały człowiek. Usłyszał jeszcze kilka zdań, objaśniających co trzeba zrobić w którym zadaniu i już skrobał odpowiedzi. Kartkówka miała trwać dziesięć minut, skończył po trzech. Udawał że jeszcze pisze, by nie zwrócić na siebie większej uwagi nauczyciela krążącym wkoło klasy. Poczuł ukłucie. Zmarszczył czoło, nie wiedząc o co chodzi. Poczuł kolejne, uświadamiając sobie, że ktoś siedzący za nim, bezczelnie dźga jego plecy otwartym długopisem. Odchylił się nieco do tyłu.
- Drugie zadanie - usłyszał czyjś rozkaz. Po głosie rozpoznał Lucy Hale. Nie chciało mu się ryzykować dyktowaniem treści, więc złapał szybko kartkę czarnowłosej i podał jej swoją. Przeleciał szybko wzrokiem jej odpowiedzi i wyliczenia. Wszystkie, poza ostatnim zadaniem były z kosmosu wziętymi zapiskami, które trudno było nazwać... jakkolwiek. Przyjrzawszy się stylowi pisma dziewczyny, skreślił szybko całą stronę i zaczął rozwiązywać zadania. Odgarnął włosy, które i tak były za krótkie by mu przeszkadzać.
- Koniec czasu, podać kartki do przodu - usłyszał słowa McSquasha. Wyciągnął rękę po kartkę.
Lucy
Gabe otworzył jej drzwi do klasy. Zawahała się bo przez myśl przeszły jej wagary, ale stwierdziła, że zarwie się na następnych lekcjach. Westchnęła i weszła do klasy mrucząc do nauczyciela krótkie " suń dupsko" i klapnęła w jedynej wolnej ławce, na końcu klasy. Gabe usiadł na swoim stały miejscu przed biurkiem nauczyciela i podstawił mu kartkę pod nos.
- Widzę, że panna Hale zaszczyciła nas swoją obecnością. I przy okazji miły zachowaniem wobec starszych. - odezwał się zgrzybiały nauczyciel. Miał lat milion, garbił się jak laska z The Ringa, a jego głos byl najbardziej wkurwiającą rzeczą na świcie. No, prawie.
- Również miło mi cię widzieć drogi Leonardzie. Cóż za cudowny dzień, czyż nie? - spytała ironicznie wiedząc że przekracza granice nauczyciela.
- Dla ciebie jestem pan Wright. Szacunku trochę, dziecko. - upomniał ją, ale zaraz stracił zainteresowanie gdyż przypomniał sobie jak bardzo fascynującą lekcję musi dzisiaj poprowadzić.
Lucy wyjęła notatnik i zamiast zapisać w nim coś konkretnego, zaczęła rysować chamską karykaturę Leosia, który akurat pisał daty na tablicy. Narysowała mu dużego kutasa i Lex, która ssie mu pałe. To był naprawdę doskonały rysunek, ale cieniowanie jego nabrzmiałego fiuta, przerwał jej długo wyczekiwany dzwonek. Wstała pierwsza i mimo, że Wright jeszcze nie skończył lekcji, ostentacyjnie wyszła z klasy. Podeszła do okna, usiadła na parapecie i zapaliła fajka. Postanowiła nie wkurwiać dziś sprzątaczki i otworzyła okna. Paliła sobie spokojnie papierosa, kiedy dopadł ją nie kto inny, jak ulubiony Patrick.
- Czego chcesz kutasie? - spytała obojętnie i zaciągnęła się. Twarz Pattusia miała kolor wiśni, a oko śliwki. - Wiesz co ci powiem? Nawet dobrze ci w takich kolorach. No wiesz - czerwień, fiolet.
- Szmata. Bohaterka się znalazła. Mogę kurwa wiedzieć, co to za akcja była na boisku? Zerwałaś ze mną?
- To normalne, Patty. Ludzie się schodzą i rozchodzą. Byliśmy parą tylko dla popisu i seksu. Czego się spodziewałeś? Małżeństwa?
- Szacunku?!
- Szacunku szukaj w swoim fiucie. Jest tak mały, że nie zajmie ci to długo.
- Bezczelna kurwa!
- Wiem.
Chłopak odszedł wkurwiony, a ja dogasiłam peta o ptasią kupę na oknie i zeskoczyłam z parapetu. Akurat skończyła się pięciominutowa przerwa i skierowała się w stronę sali chemicznej. Wzięła dwie gumy żeby przykryć zapach papierosów i weszła do sali.Większość klasy już była. Nawet jej nowo poznany kolega Gabe. Ignorując go, usiadła za nim. Może uda jej się coś ściągnąć na kartkówce...
- Widzę, że panna Hale zaszczyciła nas swoją obecnością. I przy okazji miły zachowaniem wobec starszych. - odezwał się zgrzybiały nauczyciel. Miał lat milion, garbił się jak laska z The Ringa, a jego głos byl najbardziej wkurwiającą rzeczą na świcie. No, prawie.
- Również miło mi cię widzieć drogi Leonardzie. Cóż za cudowny dzień, czyż nie? - spytała ironicznie wiedząc że przekracza granice nauczyciela.
- Dla ciebie jestem pan Wright. Szacunku trochę, dziecko. - upomniał ją, ale zaraz stracił zainteresowanie gdyż przypomniał sobie jak bardzo fascynującą lekcję musi dzisiaj poprowadzić.
Lucy wyjęła notatnik i zamiast zapisać w nim coś konkretnego, zaczęła rysować chamską karykaturę Leosia, który akurat pisał daty na tablicy. Narysowała mu dużego kutasa i Lex, która ssie mu pałe. To był naprawdę doskonały rysunek, ale cieniowanie jego nabrzmiałego fiuta, przerwał jej długo wyczekiwany dzwonek. Wstała pierwsza i mimo, że Wright jeszcze nie skończył lekcji, ostentacyjnie wyszła z klasy. Podeszła do okna, usiadła na parapecie i zapaliła fajka. Postanowiła nie wkurwiać dziś sprzątaczki i otworzyła okna. Paliła sobie spokojnie papierosa, kiedy dopadł ją nie kto inny, jak ulubiony Patrick.
- Czego chcesz kutasie? - spytała obojętnie i zaciągnęła się. Twarz Pattusia miała kolor wiśni, a oko śliwki. - Wiesz co ci powiem? Nawet dobrze ci w takich kolorach. No wiesz - czerwień, fiolet.
- Szmata. Bohaterka się znalazła. Mogę kurwa wiedzieć, co to za akcja była na boisku? Zerwałaś ze mną?
- To normalne, Patty. Ludzie się schodzą i rozchodzą. Byliśmy parą tylko dla popisu i seksu. Czego się spodziewałeś? Małżeństwa?
- Szacunku?!
- Szacunku szukaj w swoim fiucie. Jest tak mały, że nie zajmie ci to długo.
- Bezczelna kurwa!
- Wiem.
Chłopak odszedł wkurwiony, a ja dogasiłam peta o ptasią kupę na oknie i zeskoczyłam z parapetu. Akurat skończyła się pięciominutowa przerwa i skierowała się w stronę sali chemicznej. Wzięła dwie gumy żeby przykryć zapach papierosów i weszła do sali.Większość klasy już była. Nawet jej nowo poznany kolega Gabe. Ignorując go, usiadła za nim. Może uda jej się coś ściągnąć na kartkówce...
Gabe
Nie wiedzieć czemu poszedł za dziewczyną. Choć nazwała go kujonem i powstrzymała przed ostatecznym ciosem który miał wybić Bannerowi nienaturalnie krzywego siekacza i zakończyć wyłudzanie pieniędzy przez wyżej wymienionego, stwierdził że nie ma większych przeciwwskazań i może za nią podążyć. Szatynka nazywała się Lucy Hale i była czarną owcą jego klasy. Większość osób po prostu się jej bała. Poprawił przekrzywione okulary i otarł ręką twarz. Krew nadal leciała mu z nosa, blondyn musiał zadać dość mocny cios, ale uszkodzić nieprzystosowanego do starć Storma nie było wcale trudno. Z powrotem skierował myśli n o czarnowłosą nastolatkę idącą przed nim. Starał się odszukać w pamięci to co o niej słyszał. Nie lubił wierzyć plotkom i pomówieniom, ale najczęściej rzucane na jej temat komentarze były dość, żeby łagodnie nazwać, nieprzychylne. Miał świadomość że opinie o sprawach kontrowersyjnych, takich na przykład jak panna Hale, mogą być subiektywne, ale przydomki 'suka', 'ćpunka', 'satanistka,', lub 'wredna suka' nie brały się przecież z nikąd. Lecz z drugiej strony, w towarzystwie w którym obracała się dziewczyna, zapewne zwany był 'lizodupem', 'cwelem' czy 'fagasem', a to, obiektywnie patrząc, dalekie było od rzeczywistości. Zacisnął szczęki jak zawsze kiedy się zastanawiał. Czasy kiedy ludzie udawający mądrzejszych od innych wmawiali gawiedzi że istnieje tyle prawd ile opinii na ich temat, a jak powszechnie wiadomo, jest to zupełną bzdurą. Więc co powinien o niej myśleć? Nim się zorientował byli na korytarzu. Odetchnął i niezbyt inteligentnie zapytał;
- Gdzie idziemy? - głos miał nieco zachrypły, bądź co bądź, chwilę go nie używał. Obróciła się i posyłając mu ironiczne spojrzenie , jakby zapytał się ile cyfr po przecinku ma liczba pi.
- Do piguły,a co myślałeś? - rzuciła. Jako że pytanie było retoryczne, umilkł z powrotem. Co teraz? Historia? Najprawdopodobniej się spóźnią, ale tego dnia mieli przerabiać temat który znał już niemal na pamięć, nie straci za dużo. Znaleźli się na parterze, gdzie przez niedomknięte drzwi gabinetu pielęgniarki, słychać było jakąś niewyraźną melodie z porannej playlisty. Weszliśmy bez słowa.
- Puka się - warknęła zirytowana pani Tomson, widząc dwójkę szesnastolatków.
- Ale nie takie stare - mruknęła pod nosem niebieskooka. Starsza kobieta zmierzyła ich wzrokiem.
- Co, obity chłoptaś? Czekaj, dam ci jakąś chusteczkę, wielkie halo o nie wiadomo co - zaczęła narzekać na młodzież, a po całym wywodzie o jej niestabilności i wyznaniu nienadającym się nawet do opery mydlane, wcisnęła mu kawał papieru i odesłała za drzwi, dorzucając jeszcze świstek usprawiedliwiający spóźnienie. Gabriel pomyślał że kultura nakazuje podziękować, nawet jeśli Hale nie zrobiła nic... właściwie nic. Tuż przed salą na której drzwiach wisiał plakat zachęcający do wzięcia udziały w konkursie historycznym na temat wojny secesyjnej, wyprzedził ją i powiedział;
- Dzięki Lucy... - widocznie nie spodziewała się czegokolwiek z jego strony.
- Eee, spoko... - odrzekła pytającym tonem.
- Gabe - przedstawił się i otworzył jej drzwi.
- Gdzie idziemy? - głos miał nieco zachrypły, bądź co bądź, chwilę go nie używał. Obróciła się i posyłając mu ironiczne spojrzenie , jakby zapytał się ile cyfr po przecinku ma liczba pi.
- Do piguły,a co myślałeś? - rzuciła. Jako że pytanie było retoryczne, umilkł z powrotem. Co teraz? Historia? Najprawdopodobniej się spóźnią, ale tego dnia mieli przerabiać temat który znał już niemal na pamięć, nie straci za dużo. Znaleźli się na parterze, gdzie przez niedomknięte drzwi gabinetu pielęgniarki, słychać było jakąś niewyraźną melodie z porannej playlisty. Weszliśmy bez słowa.
- Puka się - warknęła zirytowana pani Tomson, widząc dwójkę szesnastolatków.
- Ale nie takie stare - mruknęła pod nosem niebieskooka. Starsza kobieta zmierzyła ich wzrokiem.
- Co, obity chłoptaś? Czekaj, dam ci jakąś chusteczkę, wielkie halo o nie wiadomo co - zaczęła narzekać na młodzież, a po całym wywodzie o jej niestabilności i wyznaniu nienadającym się nawet do opery mydlane, wcisnęła mu kawał papieru i odesłała za drzwi, dorzucając jeszcze świstek usprawiedliwiający spóźnienie. Gabriel pomyślał że kultura nakazuje podziękować, nawet jeśli Hale nie zrobiła nic... właściwie nic. Tuż przed salą na której drzwiach wisiał plakat zachęcający do wzięcia udziały w konkursie historycznym na temat wojny secesyjnej, wyprzedził ją i powiedział;
- Dzięki Lucy... - widocznie nie spodziewała się czegokolwiek z jego strony.
- Eee, spoko... - odrzekła pytającym tonem.
- Gabe - przedstawił się i otworzył jej drzwi.
Lucy
- Lucy! Lucy, śniadanie! Zejdź z łaski swojej! - głośny krzyk matki i zapach naleśników, doszedł do niej dopiero po chwili. Wyjęła słuchawki z uszu i dźwignęła się z łóżka. Głowa bolała ją jak po ostrym kacu, a poprzedniego dnia nic przecież nie piła. Podeszła do szafy i beznamiętnie przejrzała jej zawartość. Z dołu jej matka cały czas darła ryja, by zeszła na dół, ale Lucy stwierdziła, że będzie jej to na rękę jeśli kobieta zedrze sobie gardło. Przynajmniej nie będzie się tak wydzierać.
Przejechała dłonią po twarzy i wzięła pierwszą lepszą kieckę. Ubrała czarne leginsy z białym przecierami i hipisowską tunikę z frędzlami. Oczywiście czarną. Cała jej garderoba była czarna... Nie spiesznie namalowała czarne kreski wokół oczu, pociągnęła koszulkę przodu, tak aby było widać biust i dopiero wtedy postanowiła łaskawie zejść na dół.
- Wreszcie jesteś. Trzymaj, bo się spóźnisz. - powiedziała wysoka blondynka, przez większość znanych jej osób nazywana po prostu mamą. Tak naprawdę nazywała się Cristina. Chujowe imię, ale nie ona je wybierała. Kobieta wcisnęła jej kanapki w ręce i wróciła do robienia kolejnych, dla jej braci. Lucy stała chwilę w ciszy, a po chwili wcisnęła kanapki do znoszonej i zdartej do żywego torby, chwyciła skórzaną kurtkę i glany i wybiegła z domu.
Tak cholernie chciało jej się palić. Pamiętała jednak, żeby zapalić dopiero po skręceniu z uliczki. Pogrzebała w torbie, wyjęła fajka i odpaliła go z rozkoszą. Czuła jak nikotyna wypełnia jej płuca. Włożyła słuchawki w uszy i ruszyła w stronę szkoły.
Miała w chuj daleko, ale nienawidziła autobusów szkolnych. Tyle tam niewyżytych małolat i popisujących się pseudo przystojniaczków, że żal dupę ściska. I tak najgorsi byli kujoni. Bogu ducha winni niby, ale dla niej, to były podstępne lizydupy. Nie wszystkie, to fakt. Ale większość.
- Lucy! Czekaj mała! - usłyszała pomiędzy kolejnymi wersami piosenki. Ktoś darł ryja na całą ulicę, ale Lucy szła dalej.
- Podstępna gnida jesteś, wiesz? - zaśmiała się różowowłosa lafirynda imieniem Lexi. Zbuntowana nastolatka, której życiowym celem było zaliczyć drużynę footballową. Lucy przełknęła zgryźliwe uwagi i wyjęła słuchawki.
- Chcesz dragów, papierosów czy dobrego seksu z moim chłopakiem? - spytała brązowowłosa Lu.
- Zabawne, ale nie. Chciałam cię zaprosić na domówkę. Urządzam ją w przyszły weekend. Wiesz, nie ten, tylko następny.
- Wiem co to znaczy w przyszły Lex.
- Super, wpadniesz nie? Potrzebujemy dragów, a nikt nie skombinuje tak zajebistych, jak ty.
- Okej. Pomyślę. Wiesz, bardzo możliwe że ja i Pat mamy wtedy trzy i pół miesięcznice, i będzie chciał to uczcić ruchaniem w stodole dziadków, więc nic nie obiecuje. Nie każda impreza, to darmowy haj, słońce.
- Rozumiem, chcesz kasy. Okej. Zrzucimy się.
- Daj mi spokój Lex.
Włożyła słuchawki, słysząc Ozzy'ego od razu się uspokoiła. Lex nieco ją poddenerwowała. A przynajmniej na tyle mocno, że Lu powstrzymywała się od przyrżnięcia jej glanem w wypudrowaną buźkę.
Szła dalej, a obok szła ta pizda. Nie zwracała na nią uwagi, a tuż przed szkołą, Lexi sobie poszła. Szczęście i chwała czerwonym niebiosom. Postanowiła poszukać jej ukochanego chłopaka Patrica i oczywiście znalazła go na boisku. Jak tylko go zobaczyła, zapragnęła poderżnąć mu gardło. Czemu do chuja jeszcze z nim nie zerwała? Czemu do chuja w ogóle z nim jest? Pat akurat bił się z jakimś chłopakiem. Przyjrzała mu się i zaskoczeniem zauważyła, że nie dość jego przeciwnikiem jest jakiś marny chudzielec, to jeszcze Patty przegrywał. Uznała, że to dobry powód by go porzucić przy kumplach. Podbiegła kawałek i znalazła się między chłopakami.
- Hej, dupki! Przestańcie do chuja! Ej koleś, przystopuj bo zaraz zgnieciesz naszego biednego Pattiego. Chyba tego nie chcemy. - mrugnęła do pobitego napastnika. Spojrzał na nią zaskoczony i otarł krew z nosa.
- Co ty tu kurwa robisz ?! Spierdalaj stąd kurwa! - zawołał Patrick i popchnął mnie. Błąd. Walnęła go prościutko w klejnoty, na co chłopak skulił się.
- Kim jesteś, że dajesz się pobić jakiemuś kujonowi i własnej lasce? Kutasem. Tak w ogóle to nie mam ochoty być z kutasem. - Lucy nachyliła się do niego i uśmiechnęła perfidnie. Splunęła mu po nogi i odwróciła się do kujona.
- Chodź. - mruknęła, a chłopak bez słowa podążył za nią.
Przejechała dłonią po twarzy i wzięła pierwszą lepszą kieckę. Ubrała czarne leginsy z białym przecierami i hipisowską tunikę z frędzlami. Oczywiście czarną. Cała jej garderoba była czarna... Nie spiesznie namalowała czarne kreski wokół oczu, pociągnęła koszulkę przodu, tak aby było widać biust i dopiero wtedy postanowiła łaskawie zejść na dół.
- Wreszcie jesteś. Trzymaj, bo się spóźnisz. - powiedziała wysoka blondynka, przez większość znanych jej osób nazywana po prostu mamą. Tak naprawdę nazywała się Cristina. Chujowe imię, ale nie ona je wybierała. Kobieta wcisnęła jej kanapki w ręce i wróciła do robienia kolejnych, dla jej braci. Lucy stała chwilę w ciszy, a po chwili wcisnęła kanapki do znoszonej i zdartej do żywego torby, chwyciła skórzaną kurtkę i glany i wybiegła z domu.
Tak cholernie chciało jej się palić. Pamiętała jednak, żeby zapalić dopiero po skręceniu z uliczki. Pogrzebała w torbie, wyjęła fajka i odpaliła go z rozkoszą. Czuła jak nikotyna wypełnia jej płuca. Włożyła słuchawki w uszy i ruszyła w stronę szkoły.
Miała w chuj daleko, ale nienawidziła autobusów szkolnych. Tyle tam niewyżytych małolat i popisujących się pseudo przystojniaczków, że żal dupę ściska. I tak najgorsi byli kujoni. Bogu ducha winni niby, ale dla niej, to były podstępne lizydupy. Nie wszystkie, to fakt. Ale większość.
- Lucy! Czekaj mała! - usłyszała pomiędzy kolejnymi wersami piosenki. Ktoś darł ryja na całą ulicę, ale Lucy szła dalej.
- Podstępna gnida jesteś, wiesz? - zaśmiała się różowowłosa lafirynda imieniem Lexi. Zbuntowana nastolatka, której życiowym celem było zaliczyć drużynę footballową. Lucy przełknęła zgryźliwe uwagi i wyjęła słuchawki.
- Chcesz dragów, papierosów czy dobrego seksu z moim chłopakiem? - spytała brązowowłosa Lu.
- Zabawne, ale nie. Chciałam cię zaprosić na domówkę. Urządzam ją w przyszły weekend. Wiesz, nie ten, tylko następny.
- Wiem co to znaczy w przyszły Lex.
- Super, wpadniesz nie? Potrzebujemy dragów, a nikt nie skombinuje tak zajebistych, jak ty.
- Okej. Pomyślę. Wiesz, bardzo możliwe że ja i Pat mamy wtedy trzy i pół miesięcznice, i będzie chciał to uczcić ruchaniem w stodole dziadków, więc nic nie obiecuje. Nie każda impreza, to darmowy haj, słońce.
- Rozumiem, chcesz kasy. Okej. Zrzucimy się.
- Daj mi spokój Lex.
Włożyła słuchawki, słysząc Ozzy'ego od razu się uspokoiła. Lex nieco ją poddenerwowała. A przynajmniej na tyle mocno, że Lu powstrzymywała się od przyrżnięcia jej glanem w wypudrowaną buźkę.
Szła dalej, a obok szła ta pizda. Nie zwracała na nią uwagi, a tuż przed szkołą, Lexi sobie poszła. Szczęście i chwała czerwonym niebiosom. Postanowiła poszukać jej ukochanego chłopaka Patrica i oczywiście znalazła go na boisku. Jak tylko go zobaczyła, zapragnęła poderżnąć mu gardło. Czemu do chuja jeszcze z nim nie zerwała? Czemu do chuja w ogóle z nim jest? Pat akurat bił się z jakimś chłopakiem. Przyjrzała mu się i zaskoczeniem zauważyła, że nie dość jego przeciwnikiem jest jakiś marny chudzielec, to jeszcze Patty przegrywał. Uznała, że to dobry powód by go porzucić przy kumplach. Podbiegła kawałek i znalazła się między chłopakami.
- Hej, dupki! Przestańcie do chuja! Ej koleś, przystopuj bo zaraz zgnieciesz naszego biednego Pattiego. Chyba tego nie chcemy. - mrugnęła do pobitego napastnika. Spojrzał na nią zaskoczony i otarł krew z nosa.
- Co ty tu kurwa robisz ?! Spierdalaj stąd kurwa! - zawołał Patrick i popchnął mnie. Błąd. Walnęła go prościutko w klejnoty, na co chłopak skulił się.
- Kim jesteś, że dajesz się pobić jakiemuś kujonowi i własnej lasce? Kutasem. Tak w ogóle to nie mam ochoty być z kutasem. - Lucy nachyliła się do niego i uśmiechnęła perfidnie. Splunęła mu po nogi i odwróciła się do kujona.
- Chodź. - mruknęła, a chłopak bez słowa podążył za nią.
piątek, 30 października 2015
Gabe
- Tak, już wychodzę - przytaknął. Susan jak zwykle usatysfakcjonowa jego odpowiedzią, rzuciła jeszcze krótkie 'powodzenia' i już była z powrotem w kuchni. Granatowy, idealnie zawiązany trampek zetknął się z perfekcyjnie czystą wycieraczką. Potem jego bliźniaczy brat wylądował na równie zadbanej desce schodów. Kiedy oba buty były już na chodniku, ich właściciel odwrócił się jeszcze raz by pomachać swojej rodzicielce, która swym czujnym, matczynym okiem patrzyła na niego zza okna kuchni. Brunet ruszył w stronę przystanku autobusowego. Kroki nastolatka były długie, a chód równy. Minę miał skupioną, poważną, jak kamienne popiersia filozofów z których zwykł brać przykład. Dzień zapowiadał się jak każdy inny. Pójdzie do szkoły, kartkówka z chemii u pana McSquash'a pójdzie mu równie łatwo jak jazda rowerem, czy, w bardziej konkretnych porównaniach, jak Newtonowi rozwikłanie wzoru akceleracja mnożona przecz kwadrat czau dzielone na dwa. Jego szare oczy dostrzegły już przystanek. Jak zwykle zjawił się przed czasem. Nagle, od strony ulicy, drogę przebiegł mu wyliniały, czarny kot. Jego żółte ślepia były dzikie, a prawe ucho widocznie uszkodzone. Gabriel jednak nie był typem człowieka przesądnego, jedyne więc co przeszło mu przez głowę to to, że zwierzak musiał sporo przejść. Futrzak jak się pojawił, tak zniknął. Za to szkolny bus już nadjechał i ze skrzypem rozwarły się drzwi. Nastolatek mieszkał dość daleko, a dokładniej na czwartym przystanku na trasie. Większość miejsc była więc jeszcze wolna. Trampki stanęły na brudnej podłodze pojazdy, wydeptanej przez kilkanaście, jeśli nie więcej pokoleń uczniów. Usiadł z tyłu, przy oknie i odruchowo marszcząc nos, poprawił okulary. Od dawna był dalekowidzem, a rodzice woleli dać mu pełen 'komfort' widzenia. Zamyślił się nad czymś, i gdy bus podjechał do szkoły, konkretniej liceum, hamując dość nagle, zupełnie stracił pojęcie o temacie który obejmowały jego myśli. Szedł spokojnie długim chodnikiem wprost do drzwi, mijając ludzi, ławki i przyszkolne drzewa i krzewy. Było jeszcze w miarę ciepło, a wczesna jesień wydawała mu się porą nadzwyczaj przyjemną. Spojrzał na niebo, gdy usłyszał czyjś głos;
- Ej, Storm! - to, dość niefortunne dla tak spokojnego osobnika jak Gabe nazwisko, wykrzyczał nie kto inny jak Patrick Banner, zimujący już drugi rok w tej samej klasie. Brunet nie potrafił pojąć jak mogło dochodzić do czegoś takiego jak 'nie zdanie', ale nie o to teraz chodziło. Barczysty blondyn z twarzą pokrytą mocnym trądzikiem podszedł do Gabriela. - Słuchaj pedale - na te określenie Storm zacisnął szczękę. - Tak się złożyło że potrzebny mi hajs, więc taka sytuacja... wyskakuj z kasy i możesz spokojnie zapieprzać lizać dupę nauczycielom, czaisz? - wyszczerzył swoje krzywe zęby do niższego.
....
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
by Heather - Land of Grafic