piątek, 30 października 2015

Gabe


- Tak, już wychodzę - przytaknął. Susan jak zwykle usatysfakcjonowa jego odpowiedzią, rzuciła jeszcze krótkie 'powodzenia' i już była z powrotem w kuchni. Granatowy, idealnie zawiązany trampek zetknął się z perfekcyjnie czystą wycieraczką. Potem jego bliźniaczy brat wylądował na równie zadbanej desce schodów. Kiedy oba buty były już na chodniku, ich właściciel odwrócił się jeszcze raz by pomachać swojej rodzicielce, która swym czujnym, matczynym okiem patrzyła na niego zza okna kuchni. Brunet ruszył w stronę przystanku autobusowego. Kroki nastolatka były długie, a chód równy. Minę miał skupioną, poważną, jak kamienne popiersia filozofów z których zwykł brać przykład. Dzień zapowiadał się jak każdy inny. Pójdzie do szkoły, kartkówka z chemii u pana McSquash'a pójdzie mu równie łatwo jak jazda rowerem, czy, w bardziej konkretnych porównaniach, jak Newtonowi rozwikłanie wzoru akceleracja mnożona przecz kwadrat czau dzielone na dwa. Jego szare oczy dostrzegły już przystanek. Jak zwykle zjawił się przed czasem. Nagle, od strony ulicy, drogę przebiegł mu wyliniały, czarny kot. Jego żółte ślepia były dzikie, a prawe ucho widocznie uszkodzone. Gabriel jednak nie był typem człowieka przesądnego, jedyne więc co przeszło mu przez głowę to to, że zwierzak musiał sporo przejść. Futrzak jak się pojawił, tak zniknął. Za to szkolny bus już nadjechał i ze skrzypem rozwarły się drzwi. Nastolatek mieszkał dość daleko, a dokładniej na czwartym przystanku na trasie. Większość miejsc była więc jeszcze wolna. Trampki stanęły na brudnej podłodze pojazdy, wydeptanej przez kilkanaście, jeśli nie więcej pokoleń uczniów. Usiadł z tyłu, przy oknie i odruchowo marszcząc nos, poprawił okulary. Od dawna był dalekowidzem, a rodzice woleli dać mu pełen 'komfort' widzenia. Zamyślił się nad czymś, i gdy bus podjechał do szkoły, konkretniej liceum, hamując dość nagle, zupełnie stracił pojęcie o temacie który obejmowały jego myśli. Szedł spokojnie długim chodnikiem wprost do drzwi, mijając ludzi, ławki i przyszkolne drzewa i krzewy. Było jeszcze w miarę ciepło, a wczesna jesień wydawała mu się porą nadzwyczaj przyjemną. Spojrzał na niebo, gdy usłyszał czyjś głos;
- Ej, Storm! - to, dość niefortunne dla tak spokojnego osobnika jak Gabe nazwisko, wykrzyczał nie kto inny jak Patrick Banner, zimujący już drugi rok w tej samej klasie. Brunet nie potrafił pojąć jak mogło dochodzić do czegoś takiego jak 'nie zdanie', ale nie o to teraz chodziło. Barczysty blondyn z twarzą pokrytą mocnym trądzikiem podszedł do Gabriela. - Słuchaj pedale - na te określenie Storm zacisnął szczękę. - Tak się złożyło że potrzebny mi hajs, więc taka sytuacja... wyskakuj z kasy i możesz spokojnie zapieprzać lizać dupę nauczycielom, czaisz? - wyszczerzył swoje krzywe zęby do niższego.

....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

by Heather - Land of Grafic