Lucy wraz z przeciągłym jękiem, zmysłowo wygięła plecy w łuk. Niedługo po tym Gabe, doszedł i odchylił głowę z uśmiechem na ustach. Dyszał, wygięta szyja nie ułatwiała mu oddychania, ale to go nie obchodziło. Dziewczyna oparła się o niego, a on pogładził jej mokre plecy. Duża kropla wody spadającej z liścia, kapnęła mu na policzek. Przez małą chwilę, czuł się oderwany od tej rzeczywistości, mógłby tak żyć z nastolatką. Mogliby uciec, być gdzieś daleko od wszystkich problemów. Jednak świadomość braku jakiejkolwiek szansy na długotrwały brak myśli samobójczych, zarówno u Storma jak i Hale była zbyt przytłaczająca i namacalna, by mogli spróbować. Przycisnął ją do siebie mocniej, czując szczęście, płynące z faktu, iż są razem do końca. Tego nikt nie mógł mu odebrać. Piękne, stare drzewo wznoszące się nad ich głowami, gęsty, zielony i szumiący las wokoło, niebo spadające im na głowy, w postaci deszczu, wspólna bliskość ich gorących ciał, czy to nie były idealne, ostatnie chwile? Żadnej niepewności, czy tym razem nikt nie napadnie jej po drodze do domu, czy tym razem szef będzie zadowolony, czy brat zechce dać działkę, czy nie złapie jej policja, czy się nie rozchoruje. Niebieskooka złożyła na jego pełnych ustach pocałunek, nie skesualnie namiętny, lecz zwylky, czuły, mówiący po prostu; "kocham cię". Dotknął jej mokrej twarzy, nir mogąc się napatrzeć na jej niezwykłość. Nie była aniołem, nie mogła być. Anioły nie żyją, tak jak Bóg. Może nawet nigdy ich nie było. Lucy Hale była jednak, piękna jak anioł, i tak jak one, przynosiła mu oświecenie, koniec bólu, wraz z całą swoją cudownością. Uśmiechnął się do niej. Czy to możliwe, że zaraz zabije ostatniego anioła na ziemi? Poczuł dotyk jej palców na swoim policzku i westchnął cierpiętniczo. Życie jest októtnie, więc powinien być wdzięczny za to, że ją spotkał. Co więcej, pokochała właśnie jego. Dziewczyna podniosła się niechętnie z jego kolan. Podeszła do zrzuconych wcześniej majetak i spodeni. Jej jędrne biodra, poruszały się przy tym, niemal hipnotyzująco. Pochyliła się, by wziąć ubrania z ziemi, na co Gabe uśmiechnął się zawadiacko. Również wstał, z nieco większym trudem niż ona. Prochy od szanownych lekarzy przestawały działać, ale to nie było ważne. Niedługo nie będzie czuł bólu. Pod stopami czuł błoto, mech i gałązki. Obserwując Lucy, zakładającą mokre ubranie, z przylepionym do niego poszyciem leśnym, zamyślił się. Co stanie się po tym jak zawisnął? Odrodzą się w nowym życiu, nie pamiętając o sobie, ani o poprzednim istnieniu? Jeśli tak, to będą ludźmi, czy może zwierzętami? Jeśli wierzyć religii chrześcijańskiej, będą smażyć się w piekle. Może będą mieli możliwość powtórzenia swojego żywota, mając nadzieję na dejawu w momentach, które chcieli by zmienić? Lub też nie stanie się absolutnie nic, życie ujdzie z nich wraz z ostatnim oddechem, by nigdy nie dać im drugiej szansy. Za dużo było niepewności, Gabriel wiedział, że trzeba przejść do czynów. Dziewczyna już przerzuciła linę przez konar, więc Storm podjechał wózkiem pod szubienice. Z jej spojrzenia wyczytał niepewność. Nie o siebie, nie o śmierć, lecz o niego. Uśmiechnął się do niej szeroko, chcąc dodać otuchy, upewnić ją w pewności swojej własnej decyzji. Podał jej dłoń, a ona, przygryzając usta, chwyciła jego długie palce. Opierając się o niego, weszła na wózek. Po chwili dołączył do niej Gabe. Ogarnęła jego białe, lepiące się do czoła włosy.
- Bardzo Cię kocham Gabe - z jej oczu popłynęły pojedyncze łzy, zaraz mieszające się z deszczem na jej policzkach.
- Ja Ciebie też Lucy - znowu posłał jej uśmiech. Może gdzieś w głębi duszy, tak na prawdę nie chcieli umierać. Jednak u obojga z nich, chęć życia była zagłuszana, na tyle skutecznie, że chwilę później założyli sobie pętlę na szyję. Spletli dłonie w uścisku, ostatni raz spojrzeli na siebie i z uśmiechem, rozchuśtali wózek.
Gdzieś podczas wczesnej zimy, gdzieś w środku ulewy, gdzieś głęboko w lesie, stało sobie stare drzewo. Pod jedną z jego potężnych gałęzi, na ziemię upadł szpitalny wózek. Na dwóch końcach grubego sznura, zawisnęła para zakochanych. Dyndając na szubienicy, trzymali się za ręce. A deszcz nadal padał, niepomny na ich miłość...
Two Sides
sobota, 27 sierpnia 2016
środa, 24 sierpnia 2016
Lusia ma wyrzuty sumienia ale i tak sie pieprzy
Pchając wózek w ścianie deszczu, Lucy czuła jakby kolejny raz zawaliła sprawę. Samobójstwo miała zaplanowane od dawna, była to tylko kwestia czasu. Szczerze, gdyby nie Gabe, nie byłoby jej na tym świecie od dobrych miesięcy. Zabicie się było, jest i zawsze będzie genialnym pomysłem. Ale zbiorowe samobósjtwo... To zawsze dziwnie na nią działało. Zawaliła ciągnąc ze sobą chłopaka. Gdyby on umarł, cierpiałabym. A gdyby ona się zabiła, wiedziała że chłopak wziąłby winę na siebie i cierpiał. Nie była głupia, widziała jak Gabe się do niej przywiązał, widziała jak na nią patrzył. Uwielbiała to i odwzajemniała. Gabe był dla niej kimś zupełnie nowym. Tak, był jej chłopakiem, jak wielu innych, ale to nie było to samo. Ona była jego pierwszą miłością i tak naprawdę on też był jej pierwszym. Ale czy pchanie go do takiego czynu było wobec niego okej? Nie było i wiedziała to. Była jednak głupia i egoistyczna i wiozła go dalej po nierównej kostce.
Zajechali do lasu. Lu zawsze chciała zrobić to w lesie, tak by umrzeć i nie musieć patrzeć na przygnębiające ją widoki. Umrzeć w łazience czy własnym pokoju, to nie jest tak cudowne jak umrzeć w lesie. Wjechała na głowny szlak, ale znała to miejsce bardzo dobrze. Miała już wybrane drzewo, tam też pojechała. Zablokowała kółka, podeszła do drzewa i przyłożyła dłoń do pnia.
- Już dawno je wybrałam - powiedziała patrząc na koronę drzewa. Deszczu było tu mnie, zatrzymywał się o liście. - Jesteś na to gotowy?
- Nie trudno się domyśleć - zażartował chłopak. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się szelmowsko. Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach.
- Zróbmy to po raz ostatni - szepnęła mu do ucha. Zaśmiała się gdy przegryzł lekko jej płatek ucha. Pocałowała go w szyję, omijając siniaki. Całowała go aż doszła do ust. Wbiła się w niego i rozłożyła nogi. Chłopak złapał ją za udo i przejechał dłonią. Drugą dłoń włożył jej pod koszulkę. Stęknęła gdy wsadził jej dłoń za majtki. Rozpięła spodnie i mimo chłodnej temperatury, ściągnęła je. Miał na sobie jedynie szpitalną koszulę więc podniosła ją i wyczuła ręką twardy członek.
Usiadła na nim i pocałowała Gabe'a namiętnie. Zaczęła go ujeżdżać, dysząc głośno.
#jprdlzaćmieniemózgu #wczorajszawenauciekła#pasiammisia #ratujnas
Zajechali do lasu. Lu zawsze chciała zrobić to w lesie, tak by umrzeć i nie musieć patrzeć na przygnębiające ją widoki. Umrzeć w łazience czy własnym pokoju, to nie jest tak cudowne jak umrzeć w lesie. Wjechała na głowny szlak, ale znała to miejsce bardzo dobrze. Miała już wybrane drzewo, tam też pojechała. Zablokowała kółka, podeszła do drzewa i przyłożyła dłoń do pnia.
- Już dawno je wybrałam - powiedziała patrząc na koronę drzewa. Deszczu było tu mnie, zatrzymywał się o liście. - Jesteś na to gotowy?
- Nie trudno się domyśleć - zażartował chłopak. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się szelmowsko. Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach.
- Zróbmy to po raz ostatni - szepnęła mu do ucha. Zaśmiała się gdy przegryzł lekko jej płatek ucha. Pocałowała go w szyję, omijając siniaki. Całowała go aż doszła do ust. Wbiła się w niego i rozłożyła nogi. Chłopak złapał ją za udo i przejechał dłonią. Drugą dłoń włożył jej pod koszulkę. Stęknęła gdy wsadził jej dłoń za majtki. Rozpięła spodnie i mimo chłodnej temperatury, ściągnęła je. Miał na sobie jedynie szpitalną koszulę więc podniosła ją i wyczuła ręką twardy członek.
Usiadła na nim i pocałowała Gabe'a namiętnie. Zaczęła go ujeżdżać, dysząc głośno.
#jprdlzaćmieniemózgu #wczorajszawenauciekła
wtorek, 23 sierpnia 2016
Gabriel, seryjny samobójca
NoJego szare oczy się rozszerzyły. Ktoś inny mógłby nie zrozumieć, co kryje się za jej słowami, lecz on pojął od razu. Jej wzrok, jej głos, całą sobą mówiła mu, co chce zrobić. Ścisnął jej dłoń i kiwnął głową, po czym, zdobywając się na nieśmiały uśmiech, pocałował ją szybko. Kiedy przerwali pocałunek, nastolatka uśmiechała się blado.
- Zaraz wrócę - powiedziała, wychodząc pospieszne. Popatrzył za nią z uśmiechem. Była genialna! Czemu wcześniej o tym nie pomyślał! Może przez własny egoizm, ale to nie było w tej chwili ważne. Lucy znalazła idealne rozwiązanie, po które już za chwilę mieli sięgnąć. Hale szybko wróciła, prowadząc przed sobą wózek inwalidzki, jeden z wielu w tym pieprzonym szpitalu. Czemu eutanazja jest nielegalna? Gabriel domyślił się, że wcisnęła którejś z dyżurnych pielęgniarek kit, a z jej spojrzenia, wywnioskował, że muszą się śpieszyć. Zaczął wstawać z łóżka. Dziewczyna, szybko podjechała do niego z wózkiem i pomogła mu się na nim usadowić. Nastolatek pośpiesznie odłączył się od aparatury i po chwili, był więziony przez długi korytarz, wypełniony chorymi. Dotarli do windy, a Gabe nacisnął przycisk, podczas gdy niebieskooka rozglądała się nerwowo. W końcu, wsiedli i zjechali na parter, razem z gapiącą się na nich staruszką. Chłopak czuł dziecinne podniecenie, na myśl o nieznanym. Robili coś, czego nie powinni byli robić, ale nic nie mogło ich powstrzymać. W pośpiechu opuścili szpital. Na dworze nadal lało, światła samochodów przebijały się przez ścianę deszczu, nadającego dziwnego tonu wszystkiemu wokoło. Prędko dotarli na skraj drogi, szybko przejechali przez pasy. Gabe miał na twarzy uśmiech łączcy smutek i satysfakcję. Deszcz moczył jego szpitalne łachy, obijał się o drzewa, ulice, ludzi, śpiewał w rynnach. Na zewnątrz nie było praktycznie nikogo, ulewa skutecznie trzymała ludzi w domach. Domyślając się, jak nastolatka musi się denerwować, szatyndotknął jej dłoni, którą zaciskała na rączce wózka. Zatrzymali się przed jakimś sklepem. Gabriel na migi pokazał dziewczynie, by zostawiła go na zewnątrz. Gdyby wszedł, a właściwie wjechał z nią, wydaliby się bardziej podejrzani. Popatrzył za szybę, zalewaną wodą, po czym odwrócił wzrok. Było tak pięknie, tak odpowiednio. Prawie się nie bał, był z nią, będzie aż do końca. Do słodkiego końca. Szpitalny łach niemal zupełnie do niego przywarł, ale było to całkiem przyjemne uczucie. Dzwonek sklepowych drzwi zadzwonił dźwięcznie i na zewnątrz wyszła Lucy Hale. Nastolatek uśmiechnął się do niej, jie mogąc nadziwić się temu, jaka jest piękna. Położyła mu na kolanach siatkę, a on dotknął jej policzka mokrymi palcami. Posłała mu spokojny uśmiechem.
- Gdzie idziemy? - zapytał zaczepnie.
- Nie musiałeś iść. Nie mam konkretnego celu. Nie o to chodzi w podróży. - zaśmiała się, przypominając sobie ich pierwsze wagary. Dalszą część drogi przeszli w ciszy. Deszcz szumiał, Gabe się uśmiechał, koła wózka kręciły się nieustannie. Co jakiś czas na chodniku były nierówności, przez co podskakiwał, ale nie zwracał na to uwagi. Zręczne palce nastolatka wiązały na dwóch końcach liny pętlę. Gdy byli niedaleko swojego celu, chłopak zaśmiał się głośno.
- Pomyśl jak musimy teraz wyglądać - wyszczerzył się do niej. Zaśmiała się na te słowa, a potem śmiali się razem w deszczu, wyglądając jak para szaleńców.
- Zaraz wrócę - powiedziała, wychodząc pospieszne. Popatrzył za nią z uśmiechem. Była genialna! Czemu wcześniej o tym nie pomyślał! Może przez własny egoizm, ale to nie było w tej chwili ważne. Lucy znalazła idealne rozwiązanie, po które już za chwilę mieli sięgnąć. Hale szybko wróciła, prowadząc przed sobą wózek inwalidzki, jeden z wielu w tym pieprzonym szpitalu. Czemu eutanazja jest nielegalna? Gabriel domyślił się, że wcisnęła którejś z dyżurnych pielęgniarek kit, a z jej spojrzenia, wywnioskował, że muszą się śpieszyć. Zaczął wstawać z łóżka. Dziewczyna, szybko podjechała do niego z wózkiem i pomogła mu się na nim usadowić. Nastolatek pośpiesznie odłączył się od aparatury i po chwili, był więziony przez długi korytarz, wypełniony chorymi. Dotarli do windy, a Gabe nacisnął przycisk, podczas gdy niebieskooka rozglądała się nerwowo. W końcu, wsiedli i zjechali na parter, razem z gapiącą się na nich staruszką. Chłopak czuł dziecinne podniecenie, na myśl o nieznanym. Robili coś, czego nie powinni byli robić, ale nic nie mogło ich powstrzymać. W pośpiechu opuścili szpital. Na dworze nadal lało, światła samochodów przebijały się przez ścianę deszczu, nadającego dziwnego tonu wszystkiemu wokoło. Prędko dotarli na skraj drogi, szybko przejechali przez pasy. Gabe miał na twarzy uśmiech łączcy smutek i satysfakcję. Deszcz moczył jego szpitalne łachy, obijał się o drzewa, ulice, ludzi, śpiewał w rynnach. Na zewnątrz nie było praktycznie nikogo, ulewa skutecznie trzymała ludzi w domach. Domyślając się, jak nastolatka musi się denerwować, szatyndotknął jej dłoni, którą zaciskała na rączce wózka. Zatrzymali się przed jakimś sklepem. Gabriel na migi pokazał dziewczynie, by zostawiła go na zewnątrz. Gdyby wszedł, a właściwie wjechał z nią, wydaliby się bardziej podejrzani. Popatrzył za szybę, zalewaną wodą, po czym odwrócił wzrok. Było tak pięknie, tak odpowiednio. Prawie się nie bał, był z nią, będzie aż do końca. Do słodkiego końca. Szpitalny łach niemal zupełnie do niego przywarł, ale było to całkiem przyjemne uczucie. Dzwonek sklepowych drzwi zadzwonił dźwięcznie i na zewnątrz wyszła Lucy Hale. Nastolatek uśmiechnął się do niej, jie mogąc nadziwić się temu, jaka jest piękna. Położyła mu na kolanach siatkę, a on dotknął jej policzka mokrymi palcami. Posłała mu spokojny uśmiechem.
- Gdzie idziemy? - zapytał zaczepnie.
- Nie musiałeś iść. Nie mam konkretnego celu. Nie o to chodzi w podróży. - zaśmiała się, przypominając sobie ich pierwsze wagary. Dalszą część drogi przeszli w ciszy. Deszcz szumiał, Gabe się uśmiechał, koła wózka kręciły się nieustannie. Co jakiś czas na chodniku były nierówności, przez co podskakiwał, ale nie zwracał na to uwagi. Zręczne palce nastolatka wiązały na dwóch końcach liny pętlę. Gdy byli niedaleko swojego celu, chłopak zaśmiał się głośno.
- Pomyśl jak musimy teraz wyglądać - wyszczerzył się do niej. Zaśmiała się na te słowa, a potem śmiali się razem w deszczu, wyglądając jak para szaleńców.
Lucinda
Tego dnia Lucy trzymała się naprawdę beznadziejnie. Obudziła się tuż ze wschodem słońca, dała sobie dobrą dawkę w żyłę, prawie została zgwałcona po raz drugi w swoim życiu, Gabe'a pobili, został aresztowany, a ona razem z nim, wiedziała że wsadzą ją za kraty, jej chłopak próbował popełnić samobójstwo, a na koniec, taką wisienką na torcie, była pieprzona Susan Strom. Gdy kobieta trząsała nią w sali, Lu czuła jak popękane kawałki jej psychicznie niestabilnego świata, powoli się odłamują. Gdy lekarz poprosił o wsparcie dla Gabe'a, część jej psychiki była już na podłodze podeptana przez paskudne buty matki chłopaka. A gdy kobieta ta nazwała ją narkomanką, wielki płat jej świadomości odpadł z hukiem i rozbił się na jeszcze mniejsze części. Skrzywiła się, bo tylko ona ten hałas słyszała. Zostały w niej jednak jeszcze ostatnie cząstki, które zmusiły ją by spojrzeć na chłopaka. Wbiła w niego martwy wzrok i uśmiechnęła się niemrawo. Naciągnęła rękaw i wytarła nim czerwony nos.
- W porządku proszę pani? - spytał lekarz. Spojrzała na niego mętnie i pokiwała głową.
- Muszę się czegoś napić, przepraszam - powiedziała i powoli wyszła z sali. Przez szybę widziała jak lekarz spogląda na nią, rozmawiając z Gabem. Słyszała drobinki piasku opadające z pozostałych części. Leżały na ziemi i czekały aż ktoś je podepcze. Ten piasek opadał z niej całe życie, ale dopiero teraz to zauważyła. Całe życie odpada z niej część, tylko po to by ktoś ją zdeptał.
Podeszła do baniaka z wodą i nalała sobie. Wypiła szybko zawartość, dolała i znowu wypiła. Tak bardzo żałowała, że to nie wódka. Opadła na ziemię i oparła głowę o ścianę. Najchętniej znowu by się rozpłakała, ale nie miała już czym. Potarła tylko czoło, zgniotła plastikowy kubek i rzuciła nim o ścianę. Podniosła się i wzięła opakowanie kubków. Zaczęła je gnieść i rzucać, gdy się skończyły zabrała się za ulotki o raku. Rwała je i rzucała, przewróciła kwiatek i rzuciła koszem na śmieci w ścianę, aż wybiła dziurę. Zdemolowała cały korytarz nim dopadł ją strażnik.
- Ej młoda, uspokój się. - złapał ją, ale wyrwała się i zaczęła go tłuc po klatce piersiowej. Znikąd pojawił się Henry i złapał ją za nadgarstki.
- Naprawdę chcesz mieć dodatkowo wpisane napaść na funkcjonariusza i zniszczenie mienia publicznego?! - warknął plując jej w twarz. Oprzytomniała i wyrwała nadgarstek z jego uścisku.
- I tak już się za kratami, co za różnica?
- Taka, że póki co siedzisz w szpitalu TYLKO i wyłącznie dzięki mojej łasce. Powinnaś czekać w areszcie, aż twój chłoptaś złoży zeznania, a zamiast tego gnijesz tu. Nie dziękuj - wycedził przez zęby machając jej palcem przed nosem. - A teraz zjeżdżaj do niego. Potrzebuje cie. - powiedział już spokojniej. Odwrócił się do strażnika i zaczął go przepraszać. Cofnęła się dwa kroki i odeszła korytarzem. Jej mózg, przegrzany do granic możliwości, nadal pracował. Kolejny jej kawałek został przy baniaku z wodą. Zostało tylko kilka, Lucy wiedziała że już ich nie odbuduje. Szła stukając glanami, skręciła do pokoju 348 i opadła na krzesło obok łóżka. Gabe miał zamknięte oczy, ale nie spał. Gdy usiadła otworzył jedno, a następnie drugie. Przełknęła ślinę, złapała go za rękę i nachyliła się do niego tak by nikt nie usłyszał co mówi.
- Zróbmy to razem... - szepnęła i spojrzała mu prosto w oczy.
- W porządku proszę pani? - spytał lekarz. Spojrzała na niego mętnie i pokiwała głową.
- Muszę się czegoś napić, przepraszam - powiedziała i powoli wyszła z sali. Przez szybę widziała jak lekarz spogląda na nią, rozmawiając z Gabem. Słyszała drobinki piasku opadające z pozostałych części. Leżały na ziemi i czekały aż ktoś je podepcze. Ten piasek opadał z niej całe życie, ale dopiero teraz to zauważyła. Całe życie odpada z niej część, tylko po to by ktoś ją zdeptał.
Podeszła do baniaka z wodą i nalała sobie. Wypiła szybko zawartość, dolała i znowu wypiła. Tak bardzo żałowała, że to nie wódka. Opadła na ziemię i oparła głowę o ścianę. Najchętniej znowu by się rozpłakała, ale nie miała już czym. Potarła tylko czoło, zgniotła plastikowy kubek i rzuciła nim o ścianę. Podniosła się i wzięła opakowanie kubków. Zaczęła je gnieść i rzucać, gdy się skończyły zabrała się za ulotki o raku. Rwała je i rzucała, przewróciła kwiatek i rzuciła koszem na śmieci w ścianę, aż wybiła dziurę. Zdemolowała cały korytarz nim dopadł ją strażnik.
- Ej młoda, uspokój się. - złapał ją, ale wyrwała się i zaczęła go tłuc po klatce piersiowej. Znikąd pojawił się Henry i złapał ją za nadgarstki.
- Naprawdę chcesz mieć dodatkowo wpisane napaść na funkcjonariusza i zniszczenie mienia publicznego?! - warknął plując jej w twarz. Oprzytomniała i wyrwała nadgarstek z jego uścisku.
- I tak już się za kratami, co za różnica?
- Taka, że póki co siedzisz w szpitalu TYLKO i wyłącznie dzięki mojej łasce. Powinnaś czekać w areszcie, aż twój chłoptaś złoży zeznania, a zamiast tego gnijesz tu. Nie dziękuj - wycedził przez zęby machając jej palcem przed nosem. - A teraz zjeżdżaj do niego. Potrzebuje cie. - powiedział już spokojniej. Odwrócił się do strażnika i zaczął go przepraszać. Cofnęła się dwa kroki i odeszła korytarzem. Jej mózg, przegrzany do granic możliwości, nadal pracował. Kolejny jej kawałek został przy baniaku z wodą. Zostało tylko kilka, Lucy wiedziała że już ich nie odbuduje. Szła stukając glanami, skręciła do pokoju 348 i opadła na krzesło obok łóżka. Gabe miał zamknięte oczy, ale nie spał. Gdy usiadła otworzył jedno, a następnie drugie. Przełknęła ślinę, złapała go za rękę i nachyliła się do niego tak by nikt nie usłyszał co mówi.
- Zróbmy to razem... - szepnęła i spojrzała mu prosto w oczy.
Gabe, czyli były wisielec
Gardło bolało Gabe'a zbyt mocno by mógł coś z siebie wydusić. Chciał przekrzyczeć Lucy, powiedzieć jej, że to nie prawda, że tylko z nią na prawdę żył, że dziękuje za to co dla niego zrobiła, bo dzięki niej przejrzał na oczy. Ścisnął jej dłoń mocniej, chcąc choć trochę dodać jej otuchy. Nie chciał patrzeć jak płacze, szczególnie z jego powodu.
- Oh Gabe, tak się martwiłam, bałam się, że nie przeżyjesz - zamartwiała się, łkając. Tak właśnie miało być. Jednak w ostatnich chwilach przed śmiercią, znalazła go Lucy. Uratowała go, i choć powinien być jej za to wdzięczny, to nie chciał. Nie był pewien, czy kiedykolwiek znowu się na coś takiego odważy, czy będzie miał taką okazje. Gdy żył, ciągle coś psuł, doprowadzał dziewczynę do płaczu. Nie chciał, żeby płakała. Patrząc na nią, czuł się szczęśliwszy, że ma po co żyć. Jednak sam dobrze wiedział, iż jest to kwestia czasu, nim wszystko wróci do szarej, smutnej normalności. Bardziej niż kolejnej próby samobójczej, bał się nadejścia tych złych chwil, kiedy Lucy Hale będzie płakać nie z ulgi, tylko ze smutku, bał się niepewności o każdy kolejny dzień, bał się, że będzie więcej łez niż uśmiechów, bał się życia. Usłyszał kolejny śmiech ulgi.
- Na szczęście jesteś już bezpieczny - spojrzała na niego, oczami, które mimo zaczerwienienia od płaczu, były dla Storma najpiękniejszymi oczami jakie widział. Było w nich coś, co dawało mu chęć zaryzykować, iść dalej, mimo przerażenia, które go ogarniało. Bliskość nastolatki pomagała mu uspokoić oddech. Ale czy mógł być aż tak samolubny, by narażać ją na ból? Śmierć to koniec problemów, strachu, złości, koniec wszystkiego. Jedynym czego żałował, była ona. Jak jasny punkt na końcu drogi, jedyna oaza na pustyni lodu, chłodu i nicości, ostatnia gwiazda, świecąca dla niego jasno jak słońce. Pochyliła się nad nim, a jej rozpuszczone włosy opadły na klatkę piersiową chłopaka. Uśmiechnęła się nieśmiało, a on odpowiedział tym samym. Podniósł się, całując niebieskooką. Czule odwzajemniła pocałunek, tak, jakby to miał być ich ostatni. Czuł ciepło jej dłoni, jej oddechu, miękkich ust, których tak bardzo potrzebował. Ich języki dotknęły się, a ręce zacisnęły się mocniej. W chwili przerwy, Gabe otworzył usta;
- Gdybym mógł, zabrałbym cię gdzieś daleko stąd... - powiedział. Niestety, tak na prawdę do uszu dziewczyny doszedł tylko świszczący oddech, połączony z charczeniem. Gabriel odkaszlnął, zirytowany tym, że nie może jej nic powiedzieć.
- Pogadamy jak do siebie dojdziesz - powiedziała. Mimo to, Gabe był świadomy tego, że chciałaby go usłyszeć. Teraz, niewiele różniło go od warzywa. Nie pozwalali mu wstać, mógł tylko leżeć i czekać.
- Gabrielu?! - usłyszał podniesiony głos matki - Co to wszystko ma znaczyć?! Nie masz pojęcia ile narobiłeś zamieszania! - trzasnęła drzwiami. Odwróciła się w jego stronę, dopiero teraz zauważając Lucy - A ona co niby tu robi?! To wszystko twoja wina dziewucho, zniszczyłaś mi syna! - wrzeszczała Susan, trzęsąc zszokowaną nastolatką - Wynoś się!
- Nie proszę pani - stanowczo przerwał jej lekarz, który niczym czarodziej pojawił się niemalże z nikąd.
- Jak pan... - zaczęła, odrywając się od dziewczyny.
- Pani Storm, pani syn jest po próbie samobójczej, wymaga pomocy psychologa i... - tu spojrzał na Lucy - wsparcia, a nie krzyków i negatywnych emocji - powiedział, z pełną powagą. Matka spojrzała na Gabe'a, jakby przed chwilą dostała w policzek.
- Gabriel... - powiedziała, nie wierząc w to co się działo. Ale on tylko patrzył na nią, nie kryjąc wyrzutu.
- Dobrze! Zobaczysz jak cię utęperują w poprawczaku! - wysyczała - A ty skończysz w pudle podła narkomanko! - krzyknęła do Lucy, po czym, zabierając torebkę, wyszła.
- Oh Gabe, tak się martwiłam, bałam się, że nie przeżyjesz - zamartwiała się, łkając. Tak właśnie miało być. Jednak w ostatnich chwilach przed śmiercią, znalazła go Lucy. Uratowała go, i choć powinien być jej za to wdzięczny, to nie chciał. Nie był pewien, czy kiedykolwiek znowu się na coś takiego odważy, czy będzie miał taką okazje. Gdy żył, ciągle coś psuł, doprowadzał dziewczynę do płaczu. Nie chciał, żeby płakała. Patrząc na nią, czuł się szczęśliwszy, że ma po co żyć. Jednak sam dobrze wiedział, iż jest to kwestia czasu, nim wszystko wróci do szarej, smutnej normalności. Bardziej niż kolejnej próby samobójczej, bał się nadejścia tych złych chwil, kiedy Lucy Hale będzie płakać nie z ulgi, tylko ze smutku, bał się niepewności o każdy kolejny dzień, bał się, że będzie więcej łez niż uśmiechów, bał się życia. Usłyszał kolejny śmiech ulgi.
- Na szczęście jesteś już bezpieczny - spojrzała na niego, oczami, które mimo zaczerwienienia od płaczu, były dla Storma najpiękniejszymi oczami jakie widział. Było w nich coś, co dawało mu chęć zaryzykować, iść dalej, mimo przerażenia, które go ogarniało. Bliskość nastolatki pomagała mu uspokoić oddech. Ale czy mógł być aż tak samolubny, by narażać ją na ból? Śmierć to koniec problemów, strachu, złości, koniec wszystkiego. Jedynym czego żałował, była ona. Jak jasny punkt na końcu drogi, jedyna oaza na pustyni lodu, chłodu i nicości, ostatnia gwiazda, świecąca dla niego jasno jak słońce. Pochyliła się nad nim, a jej rozpuszczone włosy opadły na klatkę piersiową chłopaka. Uśmiechnęła się nieśmiało, a on odpowiedział tym samym. Podniósł się, całując niebieskooką. Czule odwzajemniła pocałunek, tak, jakby to miał być ich ostatni. Czuł ciepło jej dłoni, jej oddechu, miękkich ust, których tak bardzo potrzebował. Ich języki dotknęły się, a ręce zacisnęły się mocniej. W chwili przerwy, Gabe otworzył usta;
- Gdybym mógł, zabrałbym cię gdzieś daleko stąd... - powiedział. Niestety, tak na prawdę do uszu dziewczyny doszedł tylko świszczący oddech, połączony z charczeniem. Gabriel odkaszlnął, zirytowany tym, że nie może jej nic powiedzieć.
- Pogadamy jak do siebie dojdziesz - powiedziała. Mimo to, Gabe był świadomy tego, że chciałaby go usłyszeć. Teraz, niewiele różniło go od warzywa. Nie pozwalali mu wstać, mógł tylko leżeć i czekać.
- Gabrielu?! - usłyszał podniesiony głos matki - Co to wszystko ma znaczyć?! Nie masz pojęcia ile narobiłeś zamieszania! - trzasnęła drzwiami. Odwróciła się w jego stronę, dopiero teraz zauważając Lucy - A ona co niby tu robi?! To wszystko twoja wina dziewucho, zniszczyłaś mi syna! - wrzeszczała Susan, trzęsąc zszokowaną nastolatką - Wynoś się!
- Nie proszę pani - stanowczo przerwał jej lekarz, który niczym czarodziej pojawił się niemalże z nikąd.
- Jak pan... - zaczęła, odrywając się od dziewczyny.
- Pani Storm, pani syn jest po próbie samobójczej, wymaga pomocy psychologa i... - tu spojrzał na Lucy - wsparcia, a nie krzyków i negatywnych emocji - powiedział, z pełną powagą. Matka spojrzała na Gabe'a, jakby przed chwilą dostała w policzek.
- Gabriel... - powiedziała, nie wierząc w to co się działo. Ale on tylko patrzył na nią, nie kryjąc wyrzutu.
- Dobrze! Zobaczysz jak cię utęperują w poprawczaku! - wysyczała - A ty skończysz w pudle podła narkomanko! - krzyknęła do Lucy, po czym, zabierając torebkę, wyszła.
Lucy
Czekała i czekała, gdy do ponurej sali przesłuchań wszedł Henry. Machnął ręką by wstała, co posłusznie zrobiła. Wyszli na korytarz i minęli bez słowa jej rodziców. Will uśmiechnął się pocieszająco kącikiem ust, na co odpowiedziała mu smutnym uśmiechem. Mężczyzna obok niej kiwnął głową w stronę państwa Hale i szedł dalej. Lu przegryzła wargę, ale szła dalej. Doszli do recepcji, czarnoskóra kobieta stukała czerwonymi paznokciami o klawiaturę.
- Dominico, przekaż Josh'owi te papiery i powiedz że jedziemy do szpitala - powiedział Mendez, kobieta kiwnęła głową nieodwracając oczu od monitora.
- Chodź - mruknął do Lucy. - Nie masz na sobie kajdanek tylko dzięki mojej litości, ale nie waż się wykręcać numerów. - ostrzegł i wyszedł na parking razem z nią. Otworzył przed nią tylne drzwi i sam posadził tyłek za kierownicą.
- Zwolnicie go teraz od zarzutów? - spytała nieśmiało. Zerknął na nią w lusterku. Wzruszył ramionami.
- To się okaże, najpierw go przesłuchamy. Jego matka i tak zapisała go już do poprawczaka...
- Co za babsko - mruknęła Lucy do siebie, zakładając ręce na piersi. Policjant zaśmiał się.
- Tu się zgodzę - resztę drogi przesiedzieli w ciszy. Zajechali pod same drzwi szpitala, blondwłosa pielęgniarka zaprowadziła ich do pokoju numer 348 i ze strachem w oczach zobaczyła puste łóżko. Wybiegła z sali wołając lekarza, Henry spojrzał na Lucy srogo i machnął jej palcem przed twarzą.
- Nie odchodź nigdzie, zaraz wrócę. - pogroził i nie czekając na odpowiedź odszedł. Dziewczyna weszła do pokoju i rozejrzała się. Usłyszała szybkie kroki gdzieś na korytarzu i jadący wózek. Jakiegoś starszego mężczyznę potrącił samochód. Słyszała płacz matki i śmiech dziecka. Chłopiec chorował na raka i pocieszał matkę. Szpital to smutne miejsce, stwierdziła. Wyszła na korytarz i rozejrzała się szukając łazienki. Gdzie indziej mógłby być Gabe? Przeszła trzy kroki, po jej prawej było pomieszczenie techniczne. Lucy chciała tylko wziąć kilka oddechów w spokoju, nikt nie będzie miał jej tego za złe. Weszła powoli do środka i zamarła.
- Nie nie nie nie nie! - zakryła twarz ręką, jej oczy zapełniły się łzami. Naprzeciw niej Gabe wisiał na biały prześcieradle. Podbiegła do niego i ściągnęła pętlę z jego szyi. Sprawdziła puls, był słaby, ale czuła go.
- Pomocy! - krzyknęła łamliwym głosem. Przytuliła Gabe'a do piersi i zaczęła płakać.
- Proszę cię, Gabe. Nie rób mi tego... Słyszysz? Nie rób mi! Proszę cię, obudź się. - szeptała mu do ucha. Usłyszała głośne kroki na korytarzu. Szepnęła ostatnie słowa: Kocham cię, gdy lekarze zaczęli ją odsuwać. Nie wyrywała się, rozumiała to. Policjant złapał ją za rękę, przytuliła go, co przyjął zaskoczony. Objął ją i zaczął głaskać po głowie. Lucy płakała, płakała przez cały czas, kiedy lekarze próbowali uratować Gabe'a. Płakała kiedy musiała siedzieć za szybą i nie móc wejść do niego. Płakała również, kiedy wreszcie jej się to udało. Najbardziej jednak płakała kiedy chłopak otworzył oczy. Śmiejąc się przez łzy pocałowała go mocno.
- Tak bardzo, bardzo cię przepraszam. To moja wina, wiem. Tak się cieszę że nic ci nie jest, że żyjesz. Tyle się martwiłam. Powiedziałam im wszystko, wiedzą że to moja wina, że to moje narkotyki, jesteś niewinny. Przepraszam że cię w to wciągnęłam, w tą akcję z psychologiem, w tą imprezę, w moje problemy. Przepraszam, przepraszam... - ciągnęła łkając. Chłopak milczał i patrzył się na nią. Uśmiechnął się blado i ścisnął ją za rękę. - Kocham cię, wiesz?
Pokiwał głową i pogłaskał ją po twarzy. Znów zaśmiała się przez łzy.
- Dominico, przekaż Josh'owi te papiery i powiedz że jedziemy do szpitala - powiedział Mendez, kobieta kiwnęła głową nieodwracając oczu od monitora.
- Chodź - mruknął do Lucy. - Nie masz na sobie kajdanek tylko dzięki mojej litości, ale nie waż się wykręcać numerów. - ostrzegł i wyszedł na parking razem z nią. Otworzył przed nią tylne drzwi i sam posadził tyłek za kierownicą.
- Zwolnicie go teraz od zarzutów? - spytała nieśmiało. Zerknął na nią w lusterku. Wzruszył ramionami.
- To się okaże, najpierw go przesłuchamy. Jego matka i tak zapisała go już do poprawczaka...
- Co za babsko - mruknęła Lucy do siebie, zakładając ręce na piersi. Policjant zaśmiał się.
- Tu się zgodzę - resztę drogi przesiedzieli w ciszy. Zajechali pod same drzwi szpitala, blondwłosa pielęgniarka zaprowadziła ich do pokoju numer 348 i ze strachem w oczach zobaczyła puste łóżko. Wybiegła z sali wołając lekarza, Henry spojrzał na Lucy srogo i machnął jej palcem przed twarzą.
- Nie odchodź nigdzie, zaraz wrócę. - pogroził i nie czekając na odpowiedź odszedł. Dziewczyna weszła do pokoju i rozejrzała się. Usłyszała szybkie kroki gdzieś na korytarzu i jadący wózek. Jakiegoś starszego mężczyznę potrącił samochód. Słyszała płacz matki i śmiech dziecka. Chłopiec chorował na raka i pocieszał matkę. Szpital to smutne miejsce, stwierdziła. Wyszła na korytarz i rozejrzała się szukając łazienki. Gdzie indziej mógłby być Gabe? Przeszła trzy kroki, po jej prawej było pomieszczenie techniczne. Lucy chciała tylko wziąć kilka oddechów w spokoju, nikt nie będzie miał jej tego za złe. Weszła powoli do środka i zamarła.
- Nie nie nie nie nie! - zakryła twarz ręką, jej oczy zapełniły się łzami. Naprzeciw niej Gabe wisiał na biały prześcieradle. Podbiegła do niego i ściągnęła pętlę z jego szyi. Sprawdziła puls, był słaby, ale czuła go.
- Pomocy! - krzyknęła łamliwym głosem. Przytuliła Gabe'a do piersi i zaczęła płakać.
- Proszę cię, Gabe. Nie rób mi tego... Słyszysz? Nie rób mi! Proszę cię, obudź się. - szeptała mu do ucha. Usłyszała głośne kroki na korytarzu. Szepnęła ostatnie słowa: Kocham cię, gdy lekarze zaczęli ją odsuwać. Nie wyrywała się, rozumiała to. Policjant złapał ją za rękę, przytuliła go, co przyjął zaskoczony. Objął ją i zaczął głaskać po głowie. Lucy płakała, płakała przez cały czas, kiedy lekarze próbowali uratować Gabe'a. Płakała kiedy musiała siedzieć za szybą i nie móc wejść do niego. Płakała również, kiedy wreszcie jej się to udało. Najbardziej jednak płakała kiedy chłopak otworzył oczy. Śmiejąc się przez łzy pocałowała go mocno.
- Tak bardzo, bardzo cię przepraszam. To moja wina, wiem. Tak się cieszę że nic ci nie jest, że żyjesz. Tyle się martwiłam. Powiedziałam im wszystko, wiedzą że to moja wina, że to moje narkotyki, jesteś niewinny. Przepraszam że cię w to wciągnęłam, w tą akcję z psychologiem, w tą imprezę, w moje problemy. Przepraszam, przepraszam... - ciągnęła łkając. Chłopak milczał i patrzył się na nią. Uśmiechnął się blado i ścisnął ją za rękę. - Kocham cię, wiesz?
Pokiwał głową i pogłaskał ją po twarzy. Znów zaśmiała się przez łzy.
Gabe
Wieźli go gdzieś, przed oczami rozmazywał mu się obraz. Kulka lodu, którą dała mu Lucy, roztopiła się, pozostawiając brudny, mokry ślad na jego dłoni i policzku. Samochód podskoczył na jakiejś nierówności i Gabe stęknął z bólu. Gliniarz prowadzący samochód chyba coś do niego mówił. Nie słyszał wyraźnie słów, ale czuł, że i tak nic z tego nie rozumie. Jakie narkotyki? Zmarszczył brwi, w grymasie bólu i irytacji, połączonych z ogólną bezsilnością. Nagle, zatrzymali się. Storm zamrugał kilka razy, starając się wyostrzyć obraz. Zobaczył jakieś krzaki, białą ścianę, a potem szyba samochodu została zasłonięta przez glinę otwierającego drzwi. Szatyn spojrzał w górę, na surową twarz mężczyzny. Przekrzywił nieco głowę, a obolała szyja dała o sobie znać.
- Wstawaj - mruknął facet, widocznie z czegoś niezadowolony. Nie wyglądał jakby miał zamiar mu pomóc. Gabe nie zamierzał go prosić, nie był słaby. Zacisnął zęby i zaczął się podnosić z siedzenia, lecz po chwili wypadł z samochodu. Brudna kałuża chlusnęła mu w twarz.
- Jezu Chryste... - nastolatek mógł sobie wyobrazić, jak policjant przewraca oczami. Poczuł rękę dorosłego, chwytającą jego łokieć i ciągnącą do góry. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Rozejrzał się wokoło, po czym rozpoznał zimne, białe mury szpitala imienia świętej Barbary. Teraz nie miało to znaczenia. Był niewinny, lecz to również nic nie zmieniało. Mieli coś na niego, a on nie słyszał nawet co. Jednak bez względu na zakończenie tej całej farsy, matka mu tego nie daruje. Tak, Storm miał stuprocentową pewność, że już znalazła mu jakiś poprawczak ze szczególnie ostrym rygorem, oraz załatwiła codzienne sesje z jakimś porąbańcem. Weszli przez szklane drzwi z czerwonym krzyżem po środku. Gliniarz wyjaśnił coś zwięźle jakiejś pielęgniarce, po czym zaczął ciągnąć chłopaka w stronę schodów. No oczywiście, to nie tak, że zaraz padnie, a tuż bok była winda. Mimo to, Gabe nie dyskutował. Wiedział, że nie przyniesie to żadnego efektu. Wspinali się po schodach, zdecydowanie za szybko. Co kilka stopni nastolatek kaszlał przeraźliwe, czym wywoływał jeszcze większą złość u policjanta. W końcu, dotarli na pierwsze piętro, gdzie jakaś kobieta, chciała "przejąć" Storma. Policjant, odwarknął tylko, że to oskarżony, więc sam musi się nim zająć.
- Oh, da pan mu spokój, przecież ledwo chodz - ofukała go pielęgniarka. Oburzony, puścił Gabe'a, lecz przed tym, jak został zabrany do lekarza, powiedział;
- Ciesz się ostatnimi chwilami wolności, cholerny ćpunie.
Leżąc na miękkim łóżku, patrzył się jak deszcz leje na zewnątrz. Był czysty, opatrzony i rozumiał już wszystko. Dolna warga drżała mu, kiedy o tym myślał. Po polikach, spływały mu łzy. W koszu na pranie, znaleziono obciążające go dowody. Postanowił, że się przyzna, bo skoro i tak zostanie ukarany, za coś, czego nie zrobił, to czemu ma niszczyć życie również jej? Choć zdawał sobie sprawę, że na strzykawce będzie DNA Lucy, nie jego, miał to gdzieś. Był rozdarty, nie mogąc jej wybaczyć, a jednocześnie, nie winiąc jej za nic. Najbardziej bolała go niepewność ich, a właściwie jej uczucia. Jaki to wszystko ma sens, skoro i tak zmarnują mu życie. TE kilka miesięcy znajomości, wydawało się tak długim okresem czasu. Te wszystkie decyzje, z jego perspektywy, miały prowadzić tylko do tej chwili, do jego upadku. Ha! Jaki naiwny był kiedyś, próbując nadać swojemu życiu jakąkolwiek inną drogę, niż ta, która prowadziła do dna, końca, do śmieci. Widział przed sobą jej piękne, niebieskie oczy, jej śliczny uśmiech, cudowne włosy i myślał, że ona już dawno to zrozumiała. Pojęła ten sens życia, który polegał na jego braku. Życie nie miało sensu. Za zamkniętymi na klucz drzwiami robiło się coraz ciszej. Ręce Gabriela drżały, kiedy pisał długopisem na chusteczce. W półmroku lśniła podłączona do niego kroplówka. Po co podtrzymują go przy tej nędznej egzystencji. Kiedy skończył list, dalej padał deszcz. Świetna zima. Odrzucił okrycie, po czym postawił nagie stopy na posadzce. Dzięki miłym lekarzom, którzy nafaszerowali go lekami, prawie nie czuł bólu. Już kilka godzin temu, znalazł miejsce na przewiązanie podartej pościeli. Drżąc z zimna i strachu, zawiązał pętle na końcu prowizorycznej liny.
- Wstawaj - mruknął facet, widocznie z czegoś niezadowolony. Nie wyglądał jakby miał zamiar mu pomóc. Gabe nie zamierzał go prosić, nie był słaby. Zacisnął zęby i zaczął się podnosić z siedzenia, lecz po chwili wypadł z samochodu. Brudna kałuża chlusnęła mu w twarz.
- Jezu Chryste... - nastolatek mógł sobie wyobrazić, jak policjant przewraca oczami. Poczuł rękę dorosłego, chwytającą jego łokieć i ciągnącą do góry. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Rozejrzał się wokoło, po czym rozpoznał zimne, białe mury szpitala imienia świętej Barbary. Teraz nie miało to znaczenia. Był niewinny, lecz to również nic nie zmieniało. Mieli coś na niego, a on nie słyszał nawet co. Jednak bez względu na zakończenie tej całej farsy, matka mu tego nie daruje. Tak, Storm miał stuprocentową pewność, że już znalazła mu jakiś poprawczak ze szczególnie ostrym rygorem, oraz załatwiła codzienne sesje z jakimś porąbańcem. Weszli przez szklane drzwi z czerwonym krzyżem po środku. Gliniarz wyjaśnił coś zwięźle jakiejś pielęgniarce, po czym zaczął ciągnąć chłopaka w stronę schodów. No oczywiście, to nie tak, że zaraz padnie, a tuż bok była winda. Mimo to, Gabe nie dyskutował. Wiedział, że nie przyniesie to żadnego efektu. Wspinali się po schodach, zdecydowanie za szybko. Co kilka stopni nastolatek kaszlał przeraźliwe, czym wywoływał jeszcze większą złość u policjanta. W końcu, dotarli na pierwsze piętro, gdzie jakaś kobieta, chciała "przejąć" Storma. Policjant, odwarknął tylko, że to oskarżony, więc sam musi się nim zająć.
- Oh, da pan mu spokój, przecież ledwo chodz - ofukała go pielęgniarka. Oburzony, puścił Gabe'a, lecz przed tym, jak został zabrany do lekarza, powiedział;
- Ciesz się ostatnimi chwilami wolności, cholerny ćpunie.
Leżąc na miękkim łóżku, patrzył się jak deszcz leje na zewnątrz. Był czysty, opatrzony i rozumiał już wszystko. Dolna warga drżała mu, kiedy o tym myślał. Po polikach, spływały mu łzy. W koszu na pranie, znaleziono obciążające go dowody. Postanowił, że się przyzna, bo skoro i tak zostanie ukarany, za coś, czego nie zrobił, to czemu ma niszczyć życie również jej? Choć zdawał sobie sprawę, że na strzykawce będzie DNA Lucy, nie jego, miał to gdzieś. Był rozdarty, nie mogąc jej wybaczyć, a jednocześnie, nie winiąc jej za nic. Najbardziej bolała go niepewność ich, a właściwie jej uczucia. Jaki to wszystko ma sens, skoro i tak zmarnują mu życie. TE kilka miesięcy znajomości, wydawało się tak długim okresem czasu. Te wszystkie decyzje, z jego perspektywy, miały prowadzić tylko do tej chwili, do jego upadku. Ha! Jaki naiwny był kiedyś, próbując nadać swojemu życiu jakąkolwiek inną drogę, niż ta, która prowadziła do dna, końca, do śmieci. Widział przed sobą jej piękne, niebieskie oczy, jej śliczny uśmiech, cudowne włosy i myślał, że ona już dawno to zrozumiała. Pojęła ten sens życia, który polegał na jego braku. Życie nie miało sensu. Za zamkniętymi na klucz drzwiami robiło się coraz ciszej. Ręce Gabriela drżały, kiedy pisał długopisem na chusteczce. W półmroku lśniła podłączona do niego kroplówka. Po co podtrzymują go przy tej nędznej egzystencji. Kiedy skończył list, dalej padał deszcz. Świetna zima. Odrzucił okrycie, po czym postawił nagie stopy na posadzce. Dzięki miłym lekarzom, którzy nafaszerowali go lekami, prawie nie czuł bólu. Już kilka godzin temu, znalazł miejsce na przewiązanie podartej pościeli. Drżąc z zimna i strachu, zawiązał pętle na końcu prowizorycznej liny.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
by Heather - Land of Grafic