Tego dnia Lucy trzymała się naprawdę beznadziejnie. Obudziła się tuż ze wschodem słońca, dała sobie dobrą dawkę w żyłę, prawie została zgwałcona po raz drugi w swoim życiu, Gabe'a pobili, został aresztowany, a ona razem z nim, wiedziała że wsadzą ją za kraty, jej chłopak próbował popełnić samobójstwo, a na koniec, taką wisienką na torcie, była pieprzona Susan Strom. Gdy kobieta trząsała nią w sali, Lu czuła jak popękane kawałki jej psychicznie niestabilnego świata, powoli się odłamują. Gdy lekarz poprosił o wsparcie dla Gabe'a, część jej psychiki była już na podłodze podeptana przez paskudne buty matki chłopaka. A gdy kobieta ta nazwała ją narkomanką, wielki płat jej świadomości odpadł z hukiem i rozbił się na jeszcze mniejsze części. Skrzywiła się, bo tylko ona ten hałas słyszała. Zostały w niej jednak jeszcze ostatnie cząstki, które zmusiły ją by spojrzeć na chłopaka. Wbiła w niego martwy wzrok i uśmiechnęła się niemrawo. Naciągnęła rękaw i wytarła nim czerwony nos.
- W porządku proszę pani? - spytał lekarz. Spojrzała na niego mętnie i pokiwała głową.
- Muszę się czegoś napić, przepraszam - powiedziała i powoli wyszła z sali. Przez szybę widziała jak lekarz spogląda na nią, rozmawiając z Gabem. Słyszała drobinki piasku opadające z pozostałych części. Leżały na ziemi i czekały aż ktoś je podepcze. Ten piasek opadał z niej całe życie, ale dopiero teraz to zauważyła. Całe życie odpada z niej część, tylko po to by ktoś ją zdeptał.
Podeszła do baniaka z wodą i nalała sobie. Wypiła szybko zawartość, dolała i znowu wypiła. Tak bardzo żałowała, że to nie wódka. Opadła na ziemię i oparła głowę o ścianę. Najchętniej znowu by się rozpłakała, ale nie miała już czym. Potarła tylko czoło, zgniotła plastikowy kubek i rzuciła nim o ścianę. Podniosła się i wzięła opakowanie kubków. Zaczęła je gnieść i rzucać, gdy się skończyły zabrała się za ulotki o raku. Rwała je i rzucała, przewróciła kwiatek i rzuciła koszem na śmieci w ścianę, aż wybiła dziurę. Zdemolowała cały korytarz nim dopadł ją strażnik.
- Ej młoda, uspokój się. - złapał ją, ale wyrwała się i zaczęła go tłuc po klatce piersiowej. Znikąd pojawił się Henry i złapał ją za nadgarstki.
- Naprawdę chcesz mieć dodatkowo wpisane napaść na funkcjonariusza i zniszczenie mienia publicznego?! - warknął plując jej w twarz. Oprzytomniała i wyrwała nadgarstek z jego uścisku.
- I tak już się za kratami, co za różnica?
- Taka, że póki co siedzisz w szpitalu TYLKO i wyłącznie dzięki mojej łasce. Powinnaś czekać w areszcie, aż twój chłoptaś złoży zeznania, a zamiast tego gnijesz tu. Nie dziękuj - wycedził przez zęby machając jej palcem przed nosem. - A teraz zjeżdżaj do niego. Potrzebuje cie. - powiedział już spokojniej. Odwrócił się do strażnika i zaczął go przepraszać. Cofnęła się dwa kroki i odeszła korytarzem. Jej mózg, przegrzany do granic możliwości, nadal pracował. Kolejny jej kawałek został przy baniaku z wodą. Zostało tylko kilka, Lucy wiedziała że już ich nie odbuduje. Szła stukając glanami, skręciła do pokoju 348 i opadła na krzesło obok łóżka. Gabe miał zamknięte oczy, ale nie spał. Gdy usiadła otworzył jedno, a następnie drugie. Przełknęła ślinę, złapała go za rękę i nachyliła się do niego tak by nikt nie usłyszał co mówi.
- Zróbmy to razem... - szepnęła i spojrzała mu prosto w oczy.
by Heather - Land of Grafic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz