Gardło bolało Gabe'a zbyt mocno by mógł coś z siebie wydusić. Chciał przekrzyczeć Lucy, powiedzieć jej, że to nie prawda, że tylko z nią na prawdę żył, że dziękuje za to co dla niego zrobiła, bo dzięki niej przejrzał na oczy. Ścisnął jej dłoń mocniej, chcąc choć trochę dodać jej otuchy. Nie chciał patrzeć jak płacze, szczególnie z jego powodu.
- Oh Gabe, tak się martwiłam, bałam się, że nie przeżyjesz - zamartwiała się, łkając. Tak właśnie miało być. Jednak w ostatnich chwilach przed śmiercią, znalazła go Lucy. Uratowała go, i choć powinien być jej za to wdzięczny, to nie chciał. Nie był pewien, czy kiedykolwiek znowu się na coś takiego odważy, czy będzie miał taką okazje. Gdy żył, ciągle coś psuł, doprowadzał dziewczynę do płaczu. Nie chciał, żeby płakała. Patrząc na nią, czuł się szczęśliwszy, że ma po co żyć. Jednak sam dobrze wiedział, iż jest to kwestia czasu, nim wszystko wróci do szarej, smutnej normalności. Bardziej niż kolejnej próby samobójczej, bał się nadejścia tych złych chwil, kiedy Lucy Hale będzie płakać nie z ulgi, tylko ze smutku, bał się niepewności o każdy kolejny dzień, bał się, że będzie więcej łez niż uśmiechów, bał się życia. Usłyszał kolejny śmiech ulgi.
- Na szczęście jesteś już bezpieczny - spojrzała na niego, oczami, które mimo zaczerwienienia od płaczu, były dla Storma najpiękniejszymi oczami jakie widział. Było w nich coś, co dawało mu chęć zaryzykować, iść dalej, mimo przerażenia, które go ogarniało. Bliskość nastolatki pomagała mu uspokoić oddech. Ale czy mógł być aż tak samolubny, by narażać ją na ból? Śmierć to koniec problemów, strachu, złości, koniec wszystkiego. Jedynym czego żałował, była ona. Jak jasny punkt na końcu drogi, jedyna oaza na pustyni lodu, chłodu i nicości, ostatnia gwiazda, świecąca dla niego jasno jak słońce. Pochyliła się nad nim, a jej rozpuszczone włosy opadły na klatkę piersiową chłopaka. Uśmiechnęła się nieśmiało, a on odpowiedział tym samym. Podniósł się, całując niebieskooką. Czule odwzajemniła pocałunek, tak, jakby to miał być ich ostatni. Czuł ciepło jej dłoni, jej oddechu, miękkich ust, których tak bardzo potrzebował. Ich języki dotknęły się, a ręce zacisnęły się mocniej. W chwili przerwy, Gabe otworzył usta;
- Gdybym mógł, zabrałbym cię gdzieś daleko stąd... - powiedział. Niestety, tak na prawdę do uszu dziewczyny doszedł tylko świszczący oddech, połączony z charczeniem. Gabriel odkaszlnął, zirytowany tym, że nie może jej nic powiedzieć.
- Pogadamy jak do siebie dojdziesz - powiedziała. Mimo to, Gabe był świadomy tego, że chciałaby go usłyszeć. Teraz, niewiele różniło go od warzywa. Nie pozwalali mu wstać, mógł tylko leżeć i czekać.
- Gabrielu?! - usłyszał podniesiony głos matki - Co to wszystko ma znaczyć?! Nie masz pojęcia ile narobiłeś zamieszania! - trzasnęła drzwiami. Odwróciła się w jego stronę, dopiero teraz zauważając Lucy - A ona co niby tu robi?! To wszystko twoja wina dziewucho, zniszczyłaś mi syna! - wrzeszczała Susan, trzęsąc zszokowaną nastolatką - Wynoś się!
- Nie proszę pani - stanowczo przerwał jej lekarz, który niczym czarodziej pojawił się niemalże z nikąd.
- Jak pan... - zaczęła, odrywając się od dziewczyny.
- Pani Storm, pani syn jest po próbie samobójczej, wymaga pomocy psychologa i... - tu spojrzał na Lucy - wsparcia, a nie krzyków i negatywnych emocji - powiedział, z pełną powagą. Matka spojrzała na Gabe'a, jakby przed chwilą dostała w policzek.
- Gabriel... - powiedziała, nie wierząc w to co się działo. Ale on tylko patrzył na nią, nie kryjąc wyrzutu.
- Dobrze! Zobaczysz jak cię utęperują w poprawczaku! - wysyczała - A ty skończysz w pudle podła narkomanko! - krzyknęła do Lucy, po czym, zabierając torebkę, wyszła.
by Heather - Land of Grafic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz