Lucy wraz z przeciągłym jękiem, zmysłowo wygięła plecy w łuk. Niedługo po tym Gabe, doszedł i odchylił głowę z uśmiechem na ustach. Dyszał, wygięta szyja nie ułatwiała mu oddychania, ale to go nie obchodziło. Dziewczyna oparła się o niego, a on pogładził jej mokre plecy. Duża kropla wody spadającej z liścia, kapnęła mu na policzek. Przez małą chwilę, czuł się oderwany od tej rzeczywistości, mógłby tak żyć z nastolatką. Mogliby uciec, być gdzieś daleko od wszystkich problemów. Jednak świadomość braku jakiejkolwiek szansy na długotrwały brak myśli samobójczych, zarówno u Storma jak i Hale była zbyt przytłaczająca i namacalna, by mogli spróbować. Przycisnął ją do siebie mocniej, czując szczęście, płynące z faktu, iż są razem do końca. Tego nikt nie mógł mu odebrać. Piękne, stare drzewo wznoszące się nad ich głowami, gęsty, zielony i szumiący las wokoło, niebo spadające im na głowy, w postaci deszczu, wspólna bliskość ich gorących ciał, czy to nie były idealne, ostatnie chwile? Żadnej niepewności, czy tym razem nikt nie napadnie jej po drodze do domu, czy tym razem szef będzie zadowolony, czy brat zechce dać działkę, czy nie złapie jej policja, czy się nie rozchoruje. Niebieskooka złożyła na jego pełnych ustach pocałunek, nie skesualnie namiętny, lecz zwylky, czuły, mówiący po prostu; "kocham cię". Dotknął jej mokrej twarzy, nir mogąc się napatrzeć na jej niezwykłość. Nie była aniołem, nie mogła być. Anioły nie żyją, tak jak Bóg. Może nawet nigdy ich nie było. Lucy Hale była jednak, piękna jak anioł, i tak jak one, przynosiła mu oświecenie, koniec bólu, wraz z całą swoją cudownością. Uśmiechnął się do niej. Czy to możliwe, że zaraz zabije ostatniego anioła na ziemi? Poczuł dotyk jej palców na swoim policzku i westchnął cierpiętniczo. Życie jest októtnie, więc powinien być wdzięczny za to, że ją spotkał. Co więcej, pokochała właśnie jego. Dziewczyna podniosła się niechętnie z jego kolan. Podeszła do zrzuconych wcześniej majetak i spodeni. Jej jędrne biodra, poruszały się przy tym, niemal hipnotyzująco. Pochyliła się, by wziąć ubrania z ziemi, na co Gabe uśmiechnął się zawadiacko. Również wstał, z nieco większym trudem niż ona. Prochy od szanownych lekarzy przestawały działać, ale to nie było ważne. Niedługo nie będzie czuł bólu. Pod stopami czuł błoto, mech i gałązki. Obserwując Lucy, zakładającą mokre ubranie, z przylepionym do niego poszyciem leśnym, zamyślił się. Co stanie się po tym jak zawisnął? Odrodzą się w nowym życiu, nie pamiętając o sobie, ani o poprzednim istnieniu? Jeśli tak, to będą ludźmi, czy może zwierzętami? Jeśli wierzyć religii chrześcijańskiej, będą smażyć się w piekle. Może będą mieli możliwość powtórzenia swojego żywota, mając nadzieję na dejawu w momentach, które chcieli by zmienić? Lub też nie stanie się absolutnie nic, życie ujdzie z nich wraz z ostatnim oddechem, by nigdy nie dać im drugiej szansy. Za dużo było niepewności, Gabriel wiedział, że trzeba przejść do czynów. Dziewczyna już przerzuciła linę przez konar, więc Storm podjechał wózkiem pod szubienice. Z jej spojrzenia wyczytał niepewność. Nie o siebie, nie o śmierć, lecz o niego. Uśmiechnął się do niej szeroko, chcąc dodać otuchy, upewnić ją w pewności swojej własnej decyzji. Podał jej dłoń, a ona, przygryzając usta, chwyciła jego długie palce. Opierając się o niego, weszła na wózek. Po chwili dołączył do niej Gabe. Ogarnęła jego białe, lepiące się do czoła włosy.
- Bardzo Cię kocham Gabe - z jej oczu popłynęły pojedyncze łzy, zaraz mieszające się z deszczem na jej policzkach.
- Ja Ciebie też Lucy - znowu posłał jej uśmiech. Może gdzieś w głębi duszy, tak na prawdę nie chcieli umierać. Jednak u obojga z nich, chęć życia była zagłuszana, na tyle skutecznie, że chwilę później założyli sobie pętlę na szyję. Spletli dłonie w uścisku, ostatni raz spojrzeli na siebie i z uśmiechem, rozchuśtali wózek.
Gdzieś podczas wczesnej zimy, gdzieś w środku ulewy, gdzieś głęboko w lesie, stało sobie stare drzewo. Pod jedną z jego potężnych gałęzi, na ziemię upadł szpitalny wózek. Na dwóch końcach grubego sznura, zawisnęła para zakochanych. Dyndając na szubienicy, trzymali się za ręce. A deszcz nadal padał, niepomny na ich miłość...
by Heather - Land of Grafic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz