Do ust przyszła mu nie tylko ślina, ale i posmak wymiocin, spowodowany ogólnym połączeniem smrodu alkocholu i śmieci w różnorakim stanie rozkładu. Gdy spróbował uderzyć łysola w krocze, dostał od przeciwnika w szczękę, tak mocno, że zadzwoniły mu zęby. Wolną rękę zatopił w mięsistym brzuchu mężczyzny, mając nadzieję, że tamten cokolwiek poczuje. Oblech powalił go na ziemię i nie pozwolił się podnieść. Mimo iż sytuacja Gabriela była tragiczna, uśmiechnął się dziko, widząc własną ślinę spływającą po zmarszczonym we wściekłym grymasie poliku faceta. Dostał kopniaka, poprzedzonego warknięciem grubasa. Zobaczył jak tamten odwraca się w stronę Lucy, która drżąc jak przestraszone zwierzę, sunęła po ziemi, przyciskając się do syfnego kontenera. Z krwią spływającą z nosa do ust, Storm poderwał się na nogi. Zacisnął wściekle pięść i w biegu zamierzył się na łysą potylicę, na której widniały krople potu. Niespodziewanie, grubas odwrócił się zaskakująco szybko i zadał cios z dołu, wprost pod wystające żebra szatyna. Tlen uciekł z płuc Gabriela, gdy poleciał do góry. Wnętrzności przekręciły się nienaturalnie, i byłby zwymiotował, gdyby tylko miał czym. Upadł boleśnie na twardą, zdewastowaną kostkę. Grubas kucnął przy nim i przytrzymał mu twarz, obrzydliwą, miękką łapą, o stwardniałej skórze na opuszkach palców. Kiedy Gabe z trudem oddychał przez zakrwawione zęby, czując posmak krwi spływającej mu do gardła, łysol patrzył się na niego z pogardą w małych oczkach.
- Zaciągnąłeś kurwa nawaloną cipę do miasta i myślisz, że jesteś facet? - wycedził. Szare oczy chłopaka rozszerzyły się. Więc Lucy cały ten czas była na narkotykach? Na pożegnanie dostał z pięści w nos. Zaprowadził naćpaną dziewczynę do miasta, naraził ją na to. Miała nigdy więcej do tego nie wracać, nawet w rozmowie, a on...a on... Wszystko zepsuł! Ciepła, czerwona ciecz spływała mu do gardła, zasychała na ustach oraz pod nosem, czuł jej metaliczny posmak na języku. Nie mając siły się podnieść spojrzał na Hale. Kuliła się, w kącie między obszczaną ścianą z czerwonej cegły, a metalowym kontenerem, z którego wystawały niechlujnie upchnięte śmieci.Obejmowała rękami kolana, patrząc w miejsce, gdzie najprawdopodobniej zniknął były napastnik. Chłopak oddychał ciężko. Zostali tak jeszcze dłuższy czas, ona, siedząc na brudnej kostce, on, leżąc na tej samej, równie brudnej kostce. Skąd miała dragi? Czemu je wzięła? Skąd znał ją tamten facet? Siedemnastolatek odchylił głowę do tyłu, udrażniając drogi oddechowe. Było mu zimno. Z tego wszystkiego przecież, nie ubrali się nawet porządnie. Z chłodnego, niemalże białego nieba zaczął padać śnieg. Płatki spadały, wolniutko, lżejsze niż cokolwiek innego. Lądowały na jego ciele, po czym od razu się rozpuszczały. Tak szybko kończyły swoje istnienie. Były trochę jak oni. Zaczęli wysoko, w chmurach, widząc wszystkie perspektywy, a skończyli niknąc, gdzieś na brudnym, podeptanym dnie. Byli jak potoki po ulewie. Samosiejne, letnie kwiaty. Efekt małej dawki. Płomień na końcu zaschniętego liścia. Szybkie natchnienie. Płatki śniegu. Efemeryczni. Takie właśnie jest szczęście. Efemeryczne. Pierwszy śnieg tej zimy, oblepiający ich ciepłe, młodzieńcze ciała, miał być ostatnim jaki kiedykolwiek zobaczyli.
by Heather - Land of Grafic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz