sobota, 27 sierpnia 2016

Koniec

Lucy wraz z przeciągłym jękiem,  zmysłowo wygięła plecy w łuk. Niedługo po tym Gabe, doszedł i odchylił głowę z uśmiechem na ustach. Dyszał, wygięta szyja nie ułatwiała mu oddychania, ale to go nie obchodziło. Dziewczyna oparła się o niego, a on pogładził jej mokre plecy. Duża kropla wody spadającej z liścia, kapnęła mu na policzek. Przez małą chwilę, czuł się oderwany od tej rzeczywistości, mógłby tak żyć z nastolatką. Mogliby uciec, być gdzieś daleko od wszystkich problemów. Jednak świadomość braku jakiejkolwiek szansy na długotrwały brak myśli samobójczych, zarówno u Storma jak i Hale była zbyt przytłaczająca i namacalna, by mogli spróbować. Przycisnął ją do siebie mocniej, czując szczęście, płynące z faktu, iż są razem do końca. Tego nikt nie mógł mu odebrać. Piękne, stare drzewo wznoszące się nad ich głowami, gęsty, zielony i szumiący las wokoło, niebo spadające im na głowy, w postaci deszczu, wspólna bliskość ich gorących ciał, czy to nie były idealne, ostatnie chwile? Żadnej niepewności, czy tym razem nikt nie napadnie jej po drodze do domu, czy tym razem szef będzie zadowolony, czy brat zechce dać działkę, czy nie złapie jej policja, czy się nie rozchoruje. Niebieskooka złożyła na jego pełnych ustach pocałunek, nie skesualnie namiętny, lecz zwylky, czuły, mówiący po prostu; "kocham cię". Dotknął jej mokrej twarzy, nir mogąc się napatrzeć na jej niezwykłość. Nie była aniołem, nie mogła być. Anioły nie żyją, tak jak Bóg. Może nawet nigdy ich nie było. Lucy Hale była jednak, piękna jak anioł, i tak jak one, przynosiła mu oświecenie, koniec bólu, wraz z całą swoją cudownością. Uśmiechnął się do niej. Czy to możliwe, że zaraz zabije ostatniego anioła na ziemi? Poczuł dotyk jej palców na swoim policzku i westchnął cierpiętniczo. Życie jest októtnie, więc powinien być wdzięczny za to, że ją spotkał. Co więcej, pokochała właśnie jego. Dziewczyna podniosła się niechętnie z jego kolan. Podeszła do zrzuconych wcześniej majetak i spodeni. Jej jędrne biodra, poruszały się przy tym, niemal hipnotyzująco. Pochyliła się, by wziąć ubrania z ziemi, na co Gabe uśmiechnął się zawadiacko. Również wstał, z nieco większym trudem niż ona. Prochy od szanownych lekarzy przestawały działać, ale to nie było ważne. Niedługo nie będzie czuł bólu. Pod stopami czuł błoto, mech i gałązki. Obserwując Lucy, zakładającą mokre ubranie, z przylepionym do niego poszyciem leśnym, zamyślił się. Co stanie się po tym jak zawisnął? Odrodzą się w nowym życiu, nie pamiętając o sobie, ani o poprzednim istnieniu? Jeśli tak, to będą ludźmi, czy może zwierzętami? Jeśli wierzyć religii chrześcijańskiej, będą smażyć się w piekle. Może będą mieli możliwość powtórzenia swojego żywota, mając nadzieję na dejawu w momentach, które chcieli by zmienić? Lub też nie stanie się absolutnie nic, życie ujdzie z nich wraz z ostatnim oddechem, by nigdy nie dać im drugiej szansy. Za dużo było niepewności, Gabriel wiedział, że trzeba przejść do czynów. Dziewczyna już przerzuciła linę przez konar, więc Storm podjechał wózkiem pod szubienice. Z jej spojrzenia wyczytał niepewność. Nie o siebie, nie o śmierć, lecz o niego. Uśmiechnął się do niej szeroko, chcąc dodać otuchy, upewnić ją w pewności swojej własnej decyzji. Podał jej dłoń, a ona, przygryzając usta, chwyciła jego długie palce. Opierając się o niego, weszła na wózek. Po chwili dołączył do niej Gabe. Ogarnęła jego białe, lepiące się do czoła włosy.
- Bardzo Cię kocham Gabe - z jej oczu popłynęły pojedyncze łzy, zaraz mieszające się z deszczem na jej policzkach.
- Ja Ciebie też Lucy - znowu posłał jej uśmiech. Może gdzieś w głębi duszy, tak na prawdę nie chcieli umierać. Jednak u obojga z nich, chęć życia była zagłuszana, na tyle skutecznie, że chwilę później założyli sobie pętlę na szyję. Spletli dłonie w uścisku, ostatni raz spojrzeli na siebie i z uśmiechem, rozchuśtali wózek.
Gdzieś podczas wczesnej zimy, gdzieś w środku ulewy, gdzieś głęboko w lesie, stało sobie stare drzewo. Pod jedną z jego potężnych gałęzi, na ziemię upadł szpitalny wózek. Na dwóch końcach grubego sznura, zawisnęła para zakochanych. Dyndając na szubienicy, trzymali się za ręce. A deszcz nadal padał, niepomny na ich miłość...

środa, 24 sierpnia 2016

Lusia ma wyrzuty sumienia ale i tak sie pieprzy

Pchając wózek w ścianie deszczu, Lucy czuła jakby kolejny raz zawaliła sprawę. Samobójstwo miała zaplanowane od dawna, była to tylko kwestia czasu. Szczerze, gdyby nie Gabe, nie byłoby jej na tym świecie od dobrych miesięcy. Zabicie się było, jest i zawsze będzie genialnym pomysłem. Ale zbiorowe samobósjtwo... To zawsze dziwnie na nią działało. Zawaliła ciągnąc ze sobą chłopaka. Gdyby on umarł, cierpiałabym. A gdyby ona się zabiła, wiedziała że chłopak wziąłby winę na siebie i cierpiał. Nie była głupia, widziała jak Gabe się do niej przywiązał, widziała jak na nią patrzył. Uwielbiała to i odwzajemniała. Gabe był dla niej kimś zupełnie nowym. Tak, był jej chłopakiem, jak wielu innych, ale to nie było to samo. Ona była jego pierwszą miłością i tak naprawdę on też był jej pierwszym. Ale czy pchanie go do takiego czynu było wobec niego okej? Nie było i wiedziała to. Była jednak głupia i egoistyczna i wiozła go dalej po nierównej kostce.
Zajechali do lasu. Lu zawsze chciała zrobić to w lesie, tak by umrzeć i nie musieć patrzeć na przygnębiające ją widoki. Umrzeć w łazience czy własnym pokoju, to nie jest tak cudowne jak umrzeć w lesie. Wjechała na głowny szlak, ale znała to miejsce bardzo dobrze. Miała już wybrane drzewo, tam też pojechała. Zablokowała kółka, podeszła do drzewa i przyłożyła dłoń do pnia.
- Już dawno je wybrałam - powiedziała patrząc na koronę drzewa. Deszczu było tu mnie, zatrzymywał się o liście. - Jesteś na to gotowy?
- Nie trudno się domyśleć - zażartował chłopak. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się szelmowsko. Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach.
- Zróbmy to po raz ostatni - szepnęła mu do ucha. Zaśmiała się gdy przegryzł lekko jej płatek ucha. Pocałowała go w szyję, omijając siniaki. Całowała go aż doszła do ust. Wbiła się w niego i rozłożyła nogi. Chłopak złapał ją za udo i przejechał dłonią. Drugą dłoń włożył jej pod koszulkę. Stęknęła gdy wsadził jej dłoń za majtki. Rozpięła spodnie i mimo chłodnej temperatury, ściągnęła je. Miał na sobie jedynie szpitalną koszulę więc podniosła ją i wyczuła ręką twardy członek.
Usiadła na nim i pocałowała Gabe'a namiętnie. Zaczęła go ujeżdżać, dysząc głośno.

#jprdlzaćmieniemózgu #wczorajszawenauciekła #pasiammisia #ratujnas

wtorek, 23 sierpnia 2016

Gabriel, seryjny samobójca

NoJego szare oczy się rozszerzyły. Ktoś inny mógłby nie zrozumieć, co kryje się za jej słowami, lecz on pojął od razu. Jej wzrok, jej głos, całą sobą mówiła mu, co chce zrobić. Ścisnął jej dłoń i kiwnął głową, po czym, zdobywając się na nieśmiały uśmiech, pocałował ją szybko. Kiedy przerwali pocałunek, nastolatka uśmiechała się blado.
- Zaraz wrócę - powiedziała, wychodząc pospieszne. Popatrzył za nią z uśmiechem. Była genialna! Czemu wcześniej o tym nie pomyślał! Może przez własny egoizm, ale to nie było w tej chwili ważne. Lucy znalazła idealne rozwiązanie, po które już za chwilę mieli sięgnąć. Hale szybko wróciła, prowadząc przed sobą wózek inwalidzki, jeden z wielu w tym pieprzonym szpitalu. Czemu eutanazja jest nielegalna? Gabriel domyślił się, że wcisnęła którejś z dyżurnych pielęgniarek kit, a z jej spojrzenia, wywnioskował, że muszą się śpieszyć. Zaczął wstawać z łóżka. Dziewczyna, szybko podjechała do niego z wózkiem i pomogła mu się na nim usadowić. Nastolatek pośpiesznie odłączył się od aparatury i po chwili, był więziony przez długi korytarz, wypełniony chorymi. Dotarli do windy, a Gabe nacisnął przycisk, podczas gdy niebieskooka rozglądała się nerwowo. W końcu, wsiedli i zjechali na parter, razem z gapiącą się na nich staruszką. Chłopak czuł dziecinne podniecenie, na myśl o nieznanym. Robili coś, czego nie powinni byli robić, ale nic nie mogło ich powstrzymać. W pośpiechu opuścili szpital. Na dworze nadal lało, światła samochodów przebijały się przez ścianę deszczu, nadającego dziwnego tonu wszystkiemu wokoło. Prędko dotarli na skraj drogi, szybko przejechali przez pasy. Gabe miał na twarzy uśmiech łączcy smutek i satysfakcję. Deszcz moczył jego szpitalne łachy, obijał się o drzewa, ulice, ludzi, śpiewał w rynnach. Na zewnątrz nie było praktycznie nikogo, ulewa skutecznie trzymała ludzi w domach. Domyślając się, jak nastolatka musi się denerwować, szatyndotknął jej dłoni, którą zaciskała na rączce wózka. Zatrzymali się przed jakimś sklepem. Gabriel na migi pokazał dziewczynie, by zostawiła go na zewnątrz. Gdyby wszedł, a właściwie wjechał z nią, wydaliby się bardziej podejrzani. Popatrzył za szybę, zalewaną wodą, po czym odwrócił wzrok. Było tak pięknie, tak odpowiednio. Prawie się nie bał, był z nią, będzie aż do końca. Do słodkiego końca. Szpitalny łach niemal zupełnie do niego przywarł, ale było to całkiem przyjemne uczucie. Dzwonek sklepowych drzwi zadzwonił dźwięcznie i na zewnątrz wyszła Lucy Hale. Nastolatek uśmiechnął się do niej, jie mogąc nadziwić się temu, jaka jest piękna. Położyła mu na kolanach siatkę, a on dotknął jej policzka mokrymi palcami. Posłała mu spokojny uśmiechem.
- Gdzie idziemy? - zapytał zaczepnie.
- Nie musiałeś iść. Nie mam konkretnego celu. Nie o to chodzi w podróży. - zaśmiała się, przypominając sobie ich pierwsze wagary. Dalszą część drogi przeszli w ciszy. Deszcz szumiał, Gabe się uśmiechał, koła wózka kręciły się nieustannie. Co jakiś czas na chodniku były nierówności, przez co podskakiwał, ale nie zwracał na to uwagi. Zręczne palce nastolatka wiązały na dwóch końcach liny pętlę. Gdy byli niedaleko swojego celu, chłopak zaśmiał się głośno.
- Pomyśl jak musimy teraz wyglądać - wyszczerzył się do niej. Zaśmiała się na te słowa, a potem śmiali się razem w deszczu, wyglądając jak para szaleńców.

Lucinda

Tego dnia Lucy trzymała się naprawdę beznadziejnie. Obudziła się tuż ze wschodem słońca, dała sobie dobrą dawkę w żyłę, prawie została zgwałcona po raz drugi w swoim życiu, Gabe'a pobili, został aresztowany, a ona razem z nim, wiedziała że wsadzą ją za kraty, jej chłopak próbował popełnić samobójstwo, a na koniec, taką wisienką na torcie, była pieprzona Susan Strom. Gdy kobieta trząsała nią w sali, Lu czuła jak popękane kawałki jej psychicznie niestabilnego świata, powoli się odłamują. Gdy lekarz poprosił o wsparcie dla Gabe'a, część jej psychiki była już na podłodze podeptana przez paskudne buty matki chłopaka. A gdy kobieta ta nazwała ją narkomanką, wielki płat jej świadomości odpadł z hukiem i rozbił się na jeszcze mniejsze części. Skrzywiła się, bo tylko ona ten hałas słyszała. Zostały w niej jednak jeszcze ostatnie cząstki, które zmusiły ją by spojrzeć na chłopaka. Wbiła w niego martwy wzrok i uśmiechnęła się niemrawo. Naciągnęła rękaw i wytarła nim czerwony nos.
- W porządku proszę pani? - spytał lekarz. Spojrzała na niego mętnie i pokiwała głową.
- Muszę się czegoś napić, przepraszam - powiedziała i powoli wyszła z sali. Przez szybę widziała jak lekarz spogląda na nią, rozmawiając z Gabem. Słyszała drobinki piasku opadające z pozostałych części. Leżały na ziemi i czekały aż ktoś je podepcze. Ten piasek opadał z niej całe życie, ale dopiero teraz to zauważyła. Całe życie odpada z niej część, tylko po to by ktoś ją zdeptał.
Podeszła do baniaka z wodą i nalała sobie. Wypiła szybko zawartość, dolała i znowu wypiła. Tak bardzo żałowała, że to nie wódka. Opadła na ziemię i oparła głowę o ścianę. Najchętniej znowu by się rozpłakała, ale nie miała już czym. Potarła tylko czoło, zgniotła plastikowy kubek i rzuciła nim o ścianę. Podniosła się i wzięła opakowanie kubków. Zaczęła je gnieść i rzucać, gdy się skończyły zabrała się za ulotki o raku. Rwała je i rzucała, przewróciła kwiatek i rzuciła koszem na śmieci w ścianę, aż wybiła dziurę. Zdemolowała cały korytarz nim dopadł ją strażnik.
- Ej młoda, uspokój się. - złapał ją, ale wyrwała się i zaczęła go tłuc po klatce piersiowej. Znikąd pojawił się Henry i złapał ją za nadgarstki.
- Naprawdę chcesz mieć dodatkowo wpisane napaść na funkcjonariusza i zniszczenie mienia publicznego?! - warknął plując jej w twarz. Oprzytomniała i wyrwała nadgarstek z jego uścisku.
- I tak już się za kratami, co za różnica?
- Taka, że póki co siedzisz w szpitalu TYLKO i wyłącznie dzięki mojej łasce. Powinnaś czekać w areszcie, aż twój chłoptaś złoży zeznania, a zamiast tego gnijesz tu. Nie dziękuj - wycedził przez zęby machając jej palcem przed nosem. - A teraz zjeżdżaj do niego. Potrzebuje cie. - powiedział już spokojniej. Odwrócił się do strażnika i zaczął go przepraszać. Cofnęła się dwa kroki i odeszła korytarzem. Jej mózg, przegrzany do granic możliwości, nadal pracował. Kolejny jej kawałek został przy baniaku z wodą. Zostało tylko kilka, Lucy wiedziała że już ich nie odbuduje. Szła stukając glanami, skręciła do pokoju 348 i opadła na krzesło obok łóżka. Gabe miał zamknięte oczy, ale nie spał. Gdy usiadła otworzył jedno, a następnie drugie. Przełknęła ślinę, złapała go za rękę i nachyliła się do niego tak by nikt nie usłyszał co mówi.
- Zróbmy to razem... - szepnęła i spojrzała mu prosto w oczy.

Gabe, czyli były wisielec

Gardło bolało Gabe'a zbyt mocno by mógł coś z siebie wydusić. Chciał przekrzyczeć Lucy, powiedzieć jej, że to nie prawda, że tylko z nią na prawdę żył, że dziękuje za to co dla niego zrobiła, bo dzięki niej przejrzał na oczy.  Ścisnął jej dłoń mocniej, chcąc choć trochę dodać jej otuchy. Nie chciał patrzeć jak płacze, szczególnie z jego powodu.
- Oh Gabe, tak się martwiłam, bałam się, że nie przeżyjesz - zamartwiała się, łkając. Tak właśnie miało być. Jednak w ostatnich chwilach przed śmiercią, znalazła go Lucy. Uratowała go, i choć powinien być jej za to wdzięczny, to nie chciał. Nie był pewien, czy kiedykolwiek znowu się na coś takiego odważy, czy będzie miał taką okazje. Gdy żył, ciągle coś psuł, doprowadzał dziewczynę do płaczu. Nie chciał, żeby płakała. Patrząc na nią, czuł się szczęśliwszy, że ma po co żyć. Jednak sam dobrze wiedział, iż jest to kwestia czasu, nim wszystko wróci do szarej, smutnej normalności. Bardziej niż kolejnej próby samobójczej, bał się nadejścia tych złych chwil, kiedy Lucy Hale będzie płakać nie z ulgi, tylko ze smutku, bał się niepewności o każdy kolejny dzień, bał się, że będzie więcej łez niż uśmiechów, bał się życia. Usłyszał kolejny śmiech ulgi.
- Na szczęście jesteś już bezpieczny - spojrzała na niego, oczami, które mimo zaczerwienienia od płaczu, były dla Storma najpiękniejszymi oczami jakie widział. Było w nich coś, co dawało mu chęć zaryzykować, iść dalej, mimo przerażenia, które go ogarniało. Bliskość nastolatki pomagała mu uspokoić oddech. Ale czy mógł być aż tak samolubny, by narażać ją na ból? Śmierć to koniec problemów, strachu, złości, koniec wszystkiego. Jedynym czego żałował, była ona. Jak jasny punkt na końcu drogi, jedyna oaza na pustyni lodu, chłodu i nicości, ostatnia gwiazda, świecąca dla niego jasno jak słońce. Pochyliła się nad nim, a jej rozpuszczone włosy opadły na klatkę piersiową chłopaka. Uśmiechnęła się nieśmiało, a on odpowiedział tym samym. Podniósł się, całując niebieskooką. Czule odwzajemniła pocałunek, tak, jakby to miał być ich ostatni. Czuł ciepło jej dłoni, jej oddechu, miękkich ust, których tak bardzo potrzebował. Ich języki dotknęły się, a ręce zacisnęły się mocniej. W chwili przerwy, Gabe otworzył usta;
- Gdybym mógł, zabrałbym cię gdzieś daleko stąd... - powiedział. Niestety, tak na prawdę do uszu dziewczyny doszedł tylko świszczący oddech, połączony z charczeniem. Gabriel odkaszlnął, zirytowany tym, że nie może jej nic powiedzieć.
- Pogadamy jak do siebie dojdziesz - powiedziała. Mimo to, Gabe był świadomy tego, że chciałaby go usłyszeć. Teraz, niewiele różniło go od warzywa. Nie pozwalali mu wstać, mógł tylko leżeć i czekać.
- Gabrielu?! - usłyszał podniesiony głos matki - Co to wszystko ma znaczyć?! Nie masz pojęcia ile narobiłeś zamieszania! - trzasnęła drzwiami. Odwróciła się w jego stronę, dopiero teraz zauważając Lucy - A ona co niby tu robi?! To wszystko twoja wina dziewucho, zniszczyłaś mi syna! - wrzeszczała Susan, trzęsąc zszokowaną nastolatką - Wynoś się!
- Nie proszę pani - stanowczo przerwał jej lekarz, który niczym czarodziej pojawił się niemalże z nikąd.
- Jak pan... - zaczęła, odrywając się od dziewczyny.
- Pani Storm, pani syn jest po próbie samobójczej, wymaga pomocy psychologa i... - tu spojrzał na Lucy - wsparcia, a nie krzyków i negatywnych emocji - powiedział, z pełną powagą. Matka spojrzała na Gabe'a, jakby przed chwilą dostała w policzek.
- Gabriel... - powiedziała, nie wierząc w to co się działo. Ale on tylko patrzył na nią, nie kryjąc wyrzutu.
- Dobrze! Zobaczysz jak cię utęperują w poprawczaku! - wysyczała - A ty skończysz w pudle podła narkomanko! - krzyknęła do Lucy, po czym, zabierając torebkę, wyszła.

Lucy

Czekała i czekała, gdy do ponurej sali przesłuchań wszedł Henry. Machnął ręką by wstała, co posłusznie zrobiła. Wyszli na korytarz i minęli bez słowa jej rodziców. Will uśmiechnął się pocieszająco kącikiem ust, na co odpowiedziała mu smutnym uśmiechem. Mężczyzna obok niej kiwnął głową w stronę państwa Hale i szedł dalej. Lu przegryzła wargę, ale szła dalej. Doszli do recepcji, czarnoskóra kobieta stukała czerwonymi paznokciami o klawiaturę.
- Dominico, przekaż Josh'owi te papiery i powiedz że jedziemy do szpitala - powiedział Mendez, kobieta kiwnęła głową nieodwracając oczu od monitora.
- Chodź - mruknął do Lucy. - Nie masz na sobie kajdanek tylko dzięki mojej litości, ale nie waż się wykręcać numerów. - ostrzegł i wyszedł na parking razem z nią. Otworzył przed nią tylne drzwi i sam posadził tyłek za kierownicą.
- Zwolnicie go teraz od zarzutów? - spytała nieśmiało. Zerknął na nią w lusterku. Wzruszył ramionami.
- To się okaże, najpierw go przesłuchamy. Jego matka i tak zapisała go już do poprawczaka...
- Co za babsko - mruknęła Lucy do siebie, zakładając ręce na piersi. Policjant zaśmiał się.
- Tu się zgodzę - resztę drogi przesiedzieli w ciszy. Zajechali pod same drzwi szpitala, blondwłosa pielęgniarka zaprowadziła ich do pokoju numer 348 i ze strachem w oczach zobaczyła puste łóżko. Wybiegła z sali wołając lekarza, Henry spojrzał na Lucy srogo i machnął jej palcem przed twarzą.
- Nie odchodź nigdzie, zaraz wrócę. - pogroził i nie czekając na odpowiedź odszedł. Dziewczyna weszła do pokoju i rozejrzała się. Usłyszała szybkie kroki gdzieś na korytarzu i jadący wózek. Jakiegoś starszego mężczyznę potrącił samochód. Słyszała płacz matki i śmiech dziecka. Chłopiec chorował na raka i pocieszał matkę. Szpital to smutne miejsce, stwierdziła. Wyszła na korytarz i rozejrzała się szukając łazienki. Gdzie indziej mógłby być Gabe? Przeszła trzy kroki, po jej prawej było pomieszczenie techniczne. Lucy chciała tylko wziąć kilka oddechów w spokoju, nikt nie będzie miał jej tego za złe. Weszła powoli do środka i zamarła.
- Nie nie nie nie nie! - zakryła twarz ręką, jej oczy zapełniły się łzami. Naprzeciw niej Gabe wisiał na biały prześcieradle. Podbiegła do niego i ściągnęła pętlę z jego szyi. Sprawdziła puls, był słaby, ale czuła go.
- Pomocy! - krzyknęła łamliwym głosem. Przytuliła Gabe'a do piersi i zaczęła płakać.
- Proszę cię, Gabe. Nie rób mi tego... Słyszysz? Nie rób mi! Proszę cię, obudź się. - szeptała mu do ucha. Usłyszała głośne kroki na korytarzu. Szepnęła ostatnie słowa: Kocham cię, gdy lekarze zaczęli ją odsuwać. Nie wyrywała się, rozumiała to. Policjant złapał ją za rękę, przytuliła go, co przyjął zaskoczony. Objął ją i zaczął głaskać po głowie. Lucy płakała, płakała przez cały czas, kiedy lekarze próbowali uratować Gabe'a. Płakała kiedy musiała siedzieć za szybą i nie móc wejść do niego. Płakała również, kiedy wreszcie jej się to udało. Najbardziej jednak płakała kiedy chłopak otworzył oczy. Śmiejąc się przez łzy pocałowała go mocno.
- Tak bardzo, bardzo cię przepraszam. To moja wina, wiem. Tak się cieszę że nic ci nie jest, że żyjesz. Tyle się martwiłam. Powiedziałam im wszystko, wiedzą że to moja wina, że to moje narkotyki, jesteś niewinny. Przepraszam że cię w to wciągnęłam, w tą akcję z psychologiem, w tą imprezę, w moje problemy. Przepraszam, przepraszam... - ciągnęła łkając. Chłopak milczał i patrzył się na nią. Uśmiechnął się  blado i ścisnął ją za rękę. - Kocham cię, wiesz?
Pokiwał głową i pogłaskał ją po twarzy. Znów zaśmiała się przez łzy.

Gabe

Wieźli go gdzieś, przed oczami rozmazywał mu się obraz. Kulka lodu, którą dała mu Lucy, roztopiła się, pozostawiając brudny, mokry ślad na jego dłoni i policzku. Samochód podskoczył na jakiejś nierówności i Gabe stęknął z bólu. Gliniarz prowadzący samochód chyba coś do niego mówił. Nie słyszał wyraźnie słów, ale czuł, że i tak nic z tego nie rozumie. Jakie narkotyki? Zmarszczył brwi, w grymasie bólu i irytacji, połączonych z ogólną bezsilnością. Nagle, zatrzymali się. Storm zamrugał kilka razy, starając się wyostrzyć obraz. Zobaczył jakieś krzaki, białą ścianę, a potem szyba samochodu została zasłonięta przez glinę otwierającego drzwi. Szatyn spojrzał w górę, na surową twarz mężczyzny. Przekrzywił nieco głowę, a obolała szyja dała o sobie znać.
- Wstawaj - mruknął facet, widocznie z czegoś niezadowolony. Nie wyglądał jakby miał zamiar mu pomóc. Gabe nie zamierzał go prosić, nie był słaby. Zacisnął zęby i zaczął się podnosić z siedzenia, lecz po chwili wypadł z samochodu. Brudna kałuża chlusnęła mu w twarz.
- Jezu Chryste... - nastolatek mógł sobie wyobrazić, jak policjant przewraca oczami. Poczuł rękę dorosłego, chwytającą jego łokieć i ciągnącą do góry. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Rozejrzał się wokoło, po czym rozpoznał zimne, białe mury szpitala imienia świętej Barbary. Teraz nie miało to znaczenia. Był niewinny, lecz to również nic nie zmieniało. Mieli coś na niego, a on nie słyszał nawet co. Jednak bez względu na zakończenie tej całej farsy, matka mu tego nie daruje. Tak, Storm miał stuprocentową pewność, że już znalazła mu jakiś poprawczak ze szczególnie ostrym rygorem, oraz załatwiła codzienne sesje z jakimś porąbańcem. Weszli przez szklane drzwi z czerwonym krzyżem po środku. Gliniarz wyjaśnił coś zwięźle jakiejś pielęgniarce, po czym zaczął ciągnąć chłopaka w stronę schodów. No oczywiście, to nie tak, że zaraz padnie, a tuż bok była winda. Mimo to, Gabe nie dyskutował. Wiedział, że nie przyniesie to żadnego efektu. Wspinali się po schodach, zdecydowanie za szybko. Co kilka stopni nastolatek kaszlał przeraźliwe, czym wywoływał jeszcze większą złość u policjanta. W końcu, dotarli na pierwsze piętro, gdzie jakaś kobieta, chciała "przejąć" Storma. Policjant, odwarknął tylko, że to oskarżony, więc sam musi się nim zająć.
- Oh, da pan mu spokój, przecież ledwo chodz - ofukała go pielęgniarka. Oburzony, puścił Gabe'a, lecz przed tym, jak został zabrany do lekarza, powiedział;
 - Ciesz się ostatnimi chwilami wolności, cholerny ćpunie.

Leżąc na miękkim łóżku, patrzył się jak deszcz leje na zewnątrz. Był czysty, opatrzony i rozumiał już wszystko. Dolna warga drżała mu, kiedy o tym myślał. Po polikach, spływały mu łzy. W koszu na pranie, znaleziono obciążające go dowody. Postanowił, że się przyzna, bo skoro i tak zostanie ukarany, za coś, czego nie zrobił, to czemu ma niszczyć życie również jej? Choć zdawał sobie sprawę, że na strzykawce będzie DNA Lucy, nie jego, miał to gdzieś. Był rozdarty, nie mogąc jej wybaczyć, a jednocześnie, nie winiąc jej za nic. Najbardziej bolała go niepewność ich, a właściwie jej uczucia. Jaki to wszystko ma sens, skoro i tak zmarnują mu życie. TE kilka miesięcy znajomości, wydawało się tak długim okresem czasu. Te wszystkie decyzje, z jego perspektywy, miały prowadzić tylko do tej chwili, do jego upadku. Ha! Jaki naiwny był kiedyś, próbując nadać swojemu życiu jakąkolwiek inną drogę, niż ta, która prowadziła do dna, końca, do śmieci. Widział przed sobą jej piękne, niebieskie oczy, jej śliczny uśmiech, cudowne włosy i myślał, że ona już dawno to zrozumiała. Pojęła ten sens życia, który polegał na jego braku. Życie nie miało sensu. Za zamkniętymi na klucz drzwiami robiło się coraz ciszej. Ręce Gabriela drżały, kiedy pisał  długopisem na chusteczce. W półmroku lśniła podłączona do niego kroplówka. Po co podtrzymują go przy tej nędznej egzystencji. Kiedy skończył list, dalej padał deszcz. Świetna zima. Odrzucił okrycie, po czym postawił nagie stopy na posadzce. Dzięki miłym lekarzom, którzy nafaszerowali go lekami, prawie nie czuł bólu. Już kilka godzin temu, znalazł miejsce na przewiązanie podartej pościeli. Drżąc z zimna i strachu, zawiązał pętle na końcu prowizorycznej liny.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Lucy

Posiadanie narkotyków? Jakich narkotyków? O czym ci ludzie mówią, czy nie widzą że Gabe jest ranny? Brązowowłosy policjant złapał ją za ramię i odciągnął od chłopaka. Lucy zdezorientowana rozglądała się wokół, gdy zabierali Gabe'a do radiowozu.
- Co się dzieje? Dlaczego go aresztujecie? Nie zrobił nic złego! - zaczęła wykrzykiwać i wyrywać się. Mężczyzna spojrzał na nią i wziął kilka oddechów, pokazując jej by zrobiła to samo. Dziewczyna jednak patrzyła się na niego zła.
- U Gabe'a Storma znaleziono narkotyki - wytłumaczył jej spokojnie i zluźnił uścisk w ramieniu. Dalej jednak odciągał ją od radiowozu. Spojrzała na czarnowłosego, był zdezorientowany, wyglądał żałośnie, pobity i zmaltretowany, a ci ludzie go jeszcze dobijali. Oczy napełniły jej się łzami.
- Gdzie jest znaleziono? On niczego nigdy nie wziął! - zaprotestowała spokojniejszym już głosem.
- W koszu na pranie w łazience... - odpowiedział cierpliwie policjant i poprowadził Lu do drugiego samochodu. W koszu na pranie... Nie, nie nie nie... To nie tak, to nie może być tak! 
- To moje narkotyki! Ja je tam zostawiłam - krzyknęła mężczyźnie prosto w twarz. Spojrzał na nią zaskoczony i zlustrował ją od stóp do głów.
- Opowie pani wszystko na komisariacie. - stwierdził ucinając rozmowe. Wepchnął Lu do samochodu i sam zapakował się za kierownicę. Dziewczyna przyłożyła twarz do ust i rozpłakała się. Patrzyła za odjeżdżający z Gabe'em samochodem. Nigdy nie płakała tyle co tego dnia, a przecież dopiero się zaczął. Zaczęło kropić, minęło jeszcze kilka minut nim samochód odjechał, jednak trwało to dla Lucy wieki. Podkuliła nogi na siedzeniu i wcisnęła głowę między nie. Policjant obok niej patrzył na nią z litością. Prawdopodobnie chciał coś powiedzieć, ale nie odważył się.
Po parunastu minutach dojechali do szarego budynku z pięknymi kwiatami przy wejściu, na Lucy jednak nie zrobiły one wrażenia. Weszła na komisariat patrząc się pod nogi.
- Czy będę się mogła z nim zobaczyć? - spytała pociągając nosem. Policjant po jej prawej wzruszył ramionami.
- Może po przesłuchaniu, ale nic ci nie obiecuje.
Weszli na pusty korytarz, brązowowłosy posadził ją na zielonym krześle i zniknął za drzwiami. Oparła głowę o ścianę, nogi jej skakały,a w ustach zaschło. Nie było jednak nigdzie dystrybutora z wodą, ani automatu. Usłyszała kroki i przekręciła głowę. Zobaczyła rodziców i Willa. Wstała i podeszła do Willa szybkim krokiem, wtuliła się w niego, a on głaskał ją po głowie.
- Będzie dobrze Lu. Zabrali go na razie do szpitala - powiedział spokojnie. Pokręciła głową puszczając nową serię łez.
- To moja wina. Ta bójka i te narkotyki... To wszystko moja wina.
- Przestań
Usiedli na korytarzu i milczeli. Rodzice nie wypowiedzieli ani słowa, chociaż patrzyli się na nią co chwila z miłością. Lucy jednak nie potrafiła odpowiedziec im tym samym. Po prawie pół godzinie czekania zjawił się czarnoskóry policjant, zaprowadził Lu do pokoju i usiadł za wielkim biurkiem.
- Lucy Hale? - spytał zapisując coś w papierach. Pokiwała. - Nazywam się Henry Mendez. Powiedz mi, jesteś dziewczyną Gabe'a? - chwilę zawahała się po czym znów pokiwała. - Dobrze, czy Gabe brał wcześniej narkotyki?
- To moja wina. Cokolwiek ona wam powie nie wierzcie mu. Będzie brał winę na siebie, ale to moja wina. Ja wrzuciłam strzykawkę i prochy do kosza na pranie. Spałam u niego, ale nie chciałam żeby widział jak brałam. Chciałam po to wrócić, proszę nie każcie go.
- A bójka? Też twoja wina?
- Tak, ten mężczyzna z którym bił się Gabe, chciał mnie... zgwałcić. Kiedyś się z nim przespałam i myslał że zrobię to ponownie. Gabe tylko stanął w mojej obronie, ja sprowokowałam.
Mężczyzna przyjrzał jej się uważnie i zapisał coś czerwonym długopisem. Lu przegryzła wargę.

To się rozpisałam xD 

Gabe

Z pomocą Lucy, Gabrielowi udało się wstać. Polała go głowa, gardło, nos, plecy i żebra, nie mówiąc nawet o brzuchu. Roztrzęsiona dziewczyna zaczęła iść, drżąc z zimna. Prowadziła go pod rękę, choć powiedział, że sam sobie poradzi. Było to oczywiste kłamstwo, bo nawet z jej pomocą ledwo stawiał krok za krokiem. Oblizał nerwowo spierzchnięte wargi. Nie potrafił myśleć o tym co się teraz stanie. Mijali ulice, które wydawały się nieznajome, może przez rosnącą na oku nastolatka śliwę. Kiedy Hale, co chwila spoglądająca na twarz towarzysza, zauważyła jego 'czarne oko', z przekleństwem na ustach, postawiła Storma przy ścianie. Stęknął cicho, przez krótką chwilę zdany tylko na swoje siły. W tym czasie, siedemnastolatka pochyliła się i zgarnęła z ziemi trochę sypkiego śniegu, starając się uformować z niego coś na kształt kulki. Po paru nieudanych próbach, każdej zakończonej falą bluźnierstw, Gabe otrzymał topniejącą w dłoni kulkę lodu.
- Dzięki - wyszczerzył zęby, w czymś co miało być uśmiechem wdzięczności, ale przez zaczerwienione zęby chłopaka, nie wyglądało najlepiej. Lucy Hale znowu wzięła go pod ramię. Przyłożył zimne do puchnącej powieki.
- Gdzie idziemy? - zapytał, gdy mijali już którąś uliczkę, zapełniającą się ludźmi, rzucającymi parze nastolatków krzywe spojrzenia. Niektórzy z przechodniów nie zadawali sobie nawet trudu zejścia im z drogi, zbyt zajęci swoimi sprawami, lub po prostu uważający się za najważniejszych na chodniku.
- Do szpitala, muszą ci pomóc - powiedziała dysząc. Płatki śniegu w jej włosach, wyglądały ładnie. Jak może mieć takie idiotyczne myśli w takiej chwili.
- N..nie możemy.
- Czemu?
- Zadzwonią do niej - niebieskooka przygryzła wargę, niepewnie spoglądając w szare oczy Gabe'a. Skinęła głową, po czym skręciła w ich ulicę. Mijali takie same domy, takie same jak zawsze, z jedyną różnicą jaką była cienka, biała pierzyna, która zaczynała je pokrywać. Szli w ciszy, aż do momenty, gdy dziewczyna znowu zaczęła łkać.
- Lucy, ej, spójrz na mnie - powiedział nieco ochryple.
- Przepraszam, to tylko i wyłącznie moja wina - po policzkach spływały jej łzy.
- Nie prawda - potrząsnęła głową, nie chcąc dopuścić do siebie jego słów - Lucy, spokojnie, nic się nie stało... - patrzyła mu w oczy - Kocham...
- Storm! - odwrócił się w stronę krzyku - Jest pan aresztowany za posiadanie narkotyków - policjant podbiegł do nich, a widząc wielkie oczy Gabe'a, tylko się skrzywił.
- Gabrielu! - podbiegła do nich jego matka. Skąd oni wszyscy... - Jak mogłeś?! - wrzeszczała, idąc za prowadzącym go do samochodu policjantem. Wszystkie dźwięki przerodziły się dla Gabe'a w jeden wielki pisk. Przed oczami zaczęło mu się robić ciemno. Czemu go zabierają? Gdzie jest Lucy? Co się dziej? Został usadzony w jakimś samochodzie, który po chwili ruszył. Oparł skroń o szybę.


sory że tak długo misiu, zapatrzyłam się w jeden z bardziej chorych filmów

Lucy

Patrzyła na bójkę i widziała wszystko w zwolnionym tempie. Nie mogła wychwycić szczegółów, widziała czerwoną ciecz i słyszała warknięcia, ale nie wiedziała czyje. Tak bardzo chciała tam pójść i pomoc Gabe'owi, ale wmurowało ją w ziemię. Oddychanie sprawiało jej problem, patrzyła z przerażeniem jak jej przyjaciel dostaje w ryj.
Jej przyjaciel? Czy tym właśnie są? Przespali się, całowali się, spędzają razem wiekszość czasu... Czy to znaczy że są przyjaciółmi? Czy mogła ich nazwać parą? 
Skarciła się w duchu, że myśli o czym tak błahym w takiej sytuacji. Oprzytomniała gdy osiłek ponownie zaczął do niej iść. Zaczęła się cofać aż natrafiła na ścianę. Do cholery jest dzień, czy nikt nie tego nie widzi?! 
Gabe się nie poddawał i dalej go atakował, za co z jednej strony była wdzięczna. Z drugiej zaś stwierdziła że gdyby go zostawił z nią, nie byłby przynajmniej tak obity. Gdy Łysy obił Gabe'owi mordę, odeszł zostawiając ich w spokoju. Przerażona Lucy objęła się ramionami i próbowała oddychać, ale wszystko nasunęło się na nią gwałtownie. Walczyła ze sobą, a gdy opanowała myśli podczołgała się do leżącego Gabe'a.
- Boże, tak bardzo cie przepraszam - zaczęła, ale z jej oczu popłynęły łzy. Zmęczony chłopak spojrzał na nią i powoli otarł jej słony płyn z policzków. - To moja wina. Bił cię, a ja nie byłam w stanie nic zrobić, przepraszam.
- Ej w porządku, przecież żyje. - zaśmiał się i spróbował podnieść się na łokciu. Skrzywił się i złapał za bok.
- Nic ci nie jest? Co za głupie pytanie, oczywiście że jest! Musimy iść do szpitala, albo chociaż po leki przeciwbólowe, mam tylko dragi, Boże przecież nie dam ci prochów... - nawijała zdenerwowana płacząc  i ocierając nos. Spojrzała  na niego i popłynęła kolejna fala łez. Przytuliła go mocząc mu zakrwawioną koszulkę.
- Nie płacz. Nic mi nie jest, zagoi się
- Ale twoja matka, jak to zobaczy, i twoje włosy, co ja narobiłam... To moja wina, pomogę ci wstać, pójdziemy do mnie
- Lucy, uspokój się, już po wszystkim. - powiedział biorąc jej twarz w dłonie. Chociaż bardzo chciała nie potrafiła opanować płaczu, ani poczucia winy. W zasadzie poczucia winy nie powinna się pozbywać, to jej wina. Gdyby wtedy nie przespała się z tamtym kolesiem, gdyby poszła z nim teraz tak jak tego chciał, gdyby zareagowała. Gdyby po prostu nie była tak cholernie głupia.
Wzięła Gabe'a pod ramię i pomogła mu wstać, chociaż chwile protestował że poradzi sobie sam. 

sobota, 20 sierpnia 2016

Gabe

Do ust przyszła mu nie tylko ślina, ale i posmak wymiocin, spowodowany ogólnym połączeniem smrodu alkocholu i śmieci w różnorakim stanie rozkładu. Gdy spróbował uderzyć łysola w krocze, dostał od przeciwnika w szczękę, tak mocno, że zadzwoniły mu zęby. Wolną rękę zatopił w mięsistym brzuchu mężczyzny, mając nadzieję, że tamten cokolwiek poczuje. Oblech powalił go na ziemię i nie pozwolił się podnieść. Mimo iż sytuacja Gabriela była tragiczna, uśmiechnął się dziko, widząc własną ślinę spływającą po zmarszczonym we wściekłym grymasie poliku faceta. Dostał kopniaka, poprzedzonego warknięciem grubasa. Zobaczył jak tamten odwraca się w stronę Lucy, która drżąc jak przestraszone zwierzę, sunęła po ziemi, przyciskając się do syfnego kontenera. Z krwią spływającą z nosa do ust, Storm poderwał się na nogi. Zacisnął wściekle pięść i w biegu zamierzył się na łysą potylicę, na której widniały krople potu. Niespodziewanie, grubas odwrócił się zaskakująco szybko i zadał cios z dołu, wprost pod wystające żebra szatyna. Tlen uciekł z płuc Gabriela, gdy poleciał do góry. Wnętrzności przekręciły się nienaturalnie, i byłby zwymiotował, gdyby tylko miał czym. Upadł boleśnie na twardą, zdewastowaną kostkę. Grubas kucnął przy nim i przytrzymał mu twarz, obrzydliwą, miękką łapą, o stwardniałej skórze na opuszkach palców. Kiedy Gabe z trudem oddychał przez zakrwawione zęby, czując posmak krwi spływającej mu do gardła, łysol patrzył się na niego z pogardą w małych oczkach.
- Zaciągnąłeś kurwa nawaloną cipę do miasta i myślisz, że jesteś facet? - wycedził. Szare oczy chłopaka rozszerzyły się. Więc Lucy cały ten czas była na narkotykach? Na pożegnanie dostał z pięści w nos. Zaprowadził naćpaną dziewczynę do miasta, naraził ją na to. Miała nigdy więcej do tego nie wracać, nawet w rozmowie, a on...a on... Wszystko zepsuł! Ciepła, czerwona ciecz spływała mu do gardła, zasychała na ustach oraz pod nosem, czuł jej metaliczny posmak na języku. Nie mając siły się podnieść spojrzał na Hale. Kuliła się, w kącie między obszczaną ścianą z czerwonej cegły, a metalowym kontenerem, z którego wystawały niechlujnie upchnięte śmieci.Obejmowała rękami kolana, patrząc w miejsce, gdzie najprawdopodobniej zniknął były napastnik. Chłopak oddychał ciężko. Zostali tak jeszcze dłuższy czas, ona, siedząc na brudnej kostce, on, leżąc na tej samej, równie brudnej kostce. Skąd miała dragi? Czemu je wzięła? Skąd znał ją tamten facet? Siedemnastolatek odchylił głowę do tyłu, udrażniając drogi oddechowe. Było mu zimno. Z tego wszystkiego przecież, nie ubrali się nawet porządnie. Z chłodnego, niemalże białego nieba zaczął padać śnieg. Płatki spadały, wolniutko, lżejsze niż cokolwiek innego. Lądowały na jego ciele, po czym od razu się rozpuszczały. Tak szybko kończyły swoje istnienie. Były trochę jak oni. Zaczęli wysoko, w chmurach, widząc wszystkie perspektywy, a skończyli niknąc, gdzieś na brudnym, podeptanym dnie. Byli jak potoki po ulewie. Samosiejne, letnie kwiaty. Efekt małej dawki. Płomień na końcu zaschniętego liścia. Szybkie natchnienie. Płatki śniegu. Efemeryczni. Takie właśnie jest szczęście. Efemeryczne. Pierwszy śnieg tej zimy, oblepiający ich ciepłe, młodzieńcze ciała, miał być ostatnim jaki kiedykolwiek zobaczyli.

Lucy ty przegrywie

Każdy dźwięk był głośniejszy, każdy widok ostrzejszy. Lucy bolały uszy a oczy zaczynały łzawić. Gabe trzymał ją za rękę i szedł szybkim krokiem.
- Gdzie idziemy? - spytała zbierając włosy z twarzy.
- W twoje ulubione miejsce... - powiedział trochę tajemniczo. Lucy pokiwała głową sama do siebie i spojrzała w nogi. Zaczęła chodzić tak żeby nie nastąpić na linie w chodniku. Gabe spojrzał na nią z uniesioną brwią, dziewczyna widząc jego spojrzenie zaśmiała się ochryple. Szła dalej, a chłopak po chwili dołączył do niej. Zrzucał ją tak by stanęła na linii, a ona ,nadal pod wpływem porannej dawki, nie utrzymywała równowagi. Łapała wtedy Gabe'a za ramię i szła trzymając się go.
Skręcili w dobrze znaną Lucy ciemną uliczkę, teraz jednak nie poznała jej. Ściany zawirowały jej przed oczami i dziewczyna znowu straciła równowagę. Nadal jednak trzymała się chłopaka, więc zaciskając mocniej palce, nie upadła. Dopiero po chwili go puściła Gabe otworzył drzwi, a właściwie próbował bo były zamknięte. Zza rogu wyszedł łysy grubas ciągnąc worek ze śmieciami. Wrzucił go do kontenera i odwrócił się do nich.
- Zamknięte nie widać? - burknął do nich otrzepując ręce. Podszedł kilka kroku, spojrzał na Lu i zmarszczył brwi.
- Oho, zatęskniłaś za moim miłym przyjacielem? - zarechotał z własnego żartu. Podszedł do niej i nachylił się  chuchając jej prosto w twarz. Waliło od niego alkoholem, a na czole miał krople potu.
- Nie sądzę oblechu - burknęła. Mężczyzna złapał ją za rękę i przyciągnął gwałtownie.
- Ej! - zareagował zaskoczony Gabe. Złapał osiłka i zaczął go odpychać.
- Tobie już dziękujemy pedale. Rozumiem że odstawiłeś biedną dziewczynę do miejsca, z którego ją wziąłeś, ale teraz moja kolej - uśmiechnął się pokazując żółte zęby i odsunął się ciągnąc Lucy. Stawiała opór, ale jej nogi odmawiały posłuszeństwa. Popchnął ją ściągając przy tym ramiączko koszulki. Przed oczami Lucy stanęły wspomnienia tamtej nocy. Zaczęła się wyrywać i wierzgać, ale uścisk się nie zmniejszał. Gabe zainterweniował i z zamachem uderzył mężczyznę. Łysy zatoczył się i dotknął uderzonego policzka. Zaczerwienił się i próbował walnąć chudego chłopaka w nos. Ten jednak zrobił unik.
- Ty rozpuszczony gówniarzu! - kolejny zamach tym razem trafiony, łysy przygwoździł Gabe'a  do ściany. - Nie radzę ci robić tego ponownie!
- Trzeba było ją zostawić - czernowłosy opluł go śliną i próbował kopnąć go w klejnoty.

piątek, 19 sierpnia 2016

Gabe

Piórko zaczęło wirować w jego oczach, wzlatywało i rosło. Jednak gdy Lucy odłożyła je poza zasięg szarych oczu Gabriela, wszystko zwinęło się i wróciło do sztywnej normalności. Ostre kanty stołu, wyraźna twarz nastolatki i dwoje niebieskich oczu patrzących przez niego. Wypuścił z siebie powietrze szybkim, przerywanym oddechem. Czuł suchość w ustach, a zimno pomieszczenia sprawiało, iż dziwił się, że z ust dziewczyny nie wypływają obłoczki pary. Patrzyła się na niego apatycznie, z lekko otwartymi oczami, prawie nie mrugając. Wszystko wokół wydało mu się zastałe w bezruchu, może nawet... martwe? Nieruchome, jak stare fotografie, o których powodzie powstania nikt nie pamięta. A przecież nic złego się nie stało. Przecież się kochali... Czy tak to powinno wyglądać? Siedziała, jej palcami sporadycznie wstrząsał lekki dreszcz, a co dłuższą chwilę powieka wolno zakrywała zaczerwienioną gałkę oczną, nie patrzącą na nic, co on mógłby dostrzec. Storm czuł się jakby wszedł w jakiś stary film, do którego fabuły nie należał. Był jedynym prawdziwym elementem tego groteskowego obrazka. To nie było dobre. Chciał by znowu należeli do siebie, chciał pozbyć się tego chłodu i odrętwienia, chciał wyjść, teraz, natychmiast. Jednak kilka minut później, nadal siedział tyłkiem na krześle, słysząc narzekanie każdej kości w ciele. Lucy Hale poruszyła się na krześle. Podniósł się ciężko, jakby miał siedemdziesiąt lat, nie siedemnaście. Przeszedł kilka kroków w stronę dziewczyny, obkręcającej głowę w jego stronę. Dotknął jej ręki, na co zareagowała szybkim zaciśnięciem palców. Nie mógł już być w tym domu.
- Chodźmy - powiedział ochrypłym głosem, chwytając nastolatkę za dłoń. Wstała, dała się przeprowadzić do przedpokoju, po czym założyła niechlujnie buty. Podczas wiązania sznurówek trampków, Gabriel przyglądał się swojej miłości. Coś było z nią nie tak i dręczyło go to, że nie znał przyczyny jej zachowania. Może nie powinien naciskać, może to wczorajsza noc. Złapał jej szczupłą dłoń, lecz nie doczekał się niemalże żadnej reakcji. Musiał coś zrobić! Byli młodzi, ich miłość była gorąca, parzyła do białości, wiedział o tym. Byli nieprzewidywalnym potokiem emocji, nie zastałą kliszą nieodtwarzanego filmu! Musieli żyć, musieli płynąć dalej, bo jak inaczej mogli pozostać razem. Przecież ich uczucie tętni życiem!
Jednak jedyne co zobaczył, to jej niewidzące niebieskie oczy i dziwny uśmieszek. Musi być dla niej lepszy, to jego wina. Kiedy wyszli z domu, nawet nie zamknął drzwi na klucz. Prowadził ją tam, gdzie było głośno, było ciepło, było tłoczno, duszno i żywo. Nieświadomie przyśpieszył kroku, ciągnąc za sobą Lucy. Ocknie się, na pewno się ocknie, to jakieś głupie wrażenie, chwilowy nastrój.

środa, 17 sierpnia 2016

Lucy

Nie mogła spać całą noc, kręciła się i bezsensownie wpatrywała w sufit. Gabe spał obok niej spokojnie. Jego oddech ją uspokajał, ale i irytował. Gdy przez okno zaczęły wpływać pierwsze promienie słońca, podniosła się z materaca. Podeszła do swoich dżinsów walniętych w róg pokoju i przegrzebała kieszenie. Jej dłon natrafiła na foliowy woreczek. Podniosła go na wysokość oczu i uśmiechnęła się przygnębiająco. Zerknęła na śpiącego na łóżku chłopaka i zasępiła się. Widząc go wiedziała że nie powinna tego robić, ale mimo to podeszła do rozflaczałej torby i wyjęła swój zasyfiony sprzęt. Idąc do łazienki zastanawiała się czemu do cholery jeszcze nie miała żółtaczki skoro korzysta z zapaskudzonej strzykawki.
Zamknęła drzwi na klucz, usiadła przed sedesem i rozłożyła wszystko na desce. Podgrzała proszek i wlała wszystko do strzykawki. Zacisnęła pasek na ramieniu i wbiła igłę w ramię. Zaraz poczuła znajome uczucie i oparła głowę o chłodne płytki. Jej słuch się wyostrzył i usłyszała znajome tykanie zegara w kuchni. Zamknęła oczy, jej ręka opadła na podłogę. Po chwili zasnęła.
-Lucy? Lucy jesteś tam? - dziewczyna otworzyła oczy i od razu zmrużyła od ostrego światła. Łazienka falowała jakby była na morzu. Lucy potrząsnęła głową. Usłyszała głos Gabe'a zza drzwi. Klamka poruszyła się nerwowo. Spanikowała. Nie chciała by chłopak widział ją w takim stanie, ale zaraz się zastanowiła w jakim jest niby stanie. Drzwi nie otworzyły się na co odetchneła z ulgą. Usłyszła kroki schodzące na dół. Powoli się podniosła, pokój wokół niej zawirował. Oparła się o ścianę i poczekała aż fala zawrotów minie. Podeszła do lustra i przyjrzała się odbiciu. Wyglądała koszmarnie, a w jej włosie Bóg wie skąd znalazło się piórko. Przetarła twarz dłonią i przez palce zauważyła strzykawkę i zapalniczkę. Nie miała kieszeni, a nie mogła wyjść trzymając w dłoniach narkotyki. Rozjerzała się po pokoju. Wrzuciła woreczek i strzykawkę do kosza na ubrania i przykryła ubraniami. Postanowiła że wróci po to z torbą. Wzięła głęboki oddech i wyszła z łazienki. Zajrzała do pokoju Gabe'a, ale nie było go. Zeszła cicho po schodach i weszła do kuchni. Gabe siedział plecami do niej i przecierał twarz dłońmi. Usiadła naprzeciw niego, spojrzał na nią zaskoczony, najwyraźniej jej nie słysząc.
- Masz pióro we włosach. - powiedział ochrypłym głosem. Minęła chwila nim do dziewczyny dotarło co powiedział. Wciąż pod wpływem narkotyku wyjęła piórko.

Gabe

Nim się zorientował, nastał ranek. Choć w nocy ocknął się kilka razy, to nie czuł się niewyspany. Po prostu czuł ogarniającą go niemoc, nie pozwalającą mu wstać z łóżka. Lecz gdy przez zmęczone powieki zaczęło się przebijać słońce, nie mógł dłużej uleżeć w spokoju. Rozejrzał się po pokoju, próbując znaleźć Lucy Hale, lecz po dłuższej chwili, zorientował się, że na prawdę jej nie ma. Zamrugał kilka razy, wytęrzając wzrok. Odrzucił skopany koc na bok i wstał. Zorientował się, że jest nagi. Dopiero po paru sekundach, uświadomił sobie, co to oznacza. Twarz Gabe'a momentalnie poczerwieniała. Spał nago z dziewczyną. Ha, spanie to pół biedy, on z nią uprawiał seks! Nastolatek szybko upomniał się, że w końcu może robić co chce. Ale czy na pewno tego chciał?
- Lucy? - powiedział niepewnie. Odkaszlnął i powtórzył imię głośniej. Żadnej odpowiedzi. No cóż, może coś robiła, myła się, jadła, paliła na dworze, cokolwiek. Wysunął szufladę komody i wziął pierwsze lepsze ciuchy, po czym wyszedł z pokoju. Dopiero na korytarzu zorientował się, jak wielki zaduch panował w jego sypialni. Idąc do łazienki, nasłuchiwał jakichkolwiek oznak obecności Lucy Hale. Jego własny dom wydawał się zimny, nieprzyjazny i opuszczony. Białowłosy spróbował otrząsnąć się z tego uczucia, jednak bezskutecznie. Nacisnął klamkę drzwi do łazienki, lecz działanie to okazało się bezskuteczne. Zmarszczył brwi, po czym spróbował zrobić to jeszcze raz. 
- Lucy? - zapytał głupio. Kto inny mógłby siedzieć w jego łazience o ósmej rano. Zapukał jeszcze kilka razy, lecz nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi postanowił po prostu się ubrać. Przetarł twarz dłonią, schodząc na dół do kuchni. Przepłukał usta wodą z kranu, by pozbyć się nieprzyjemnego smaku. Teraz czuł jedynie chłód i metaliczny posmak w ustach. Usiadł przy stole, trąc czoło i dziwiąc się, że nie usłyszał żadnych odgłosów z łazienki. Zegar kuchenny tykał irytująco. Jakoś nigdy do tąd nie był aż tak głośny. Może przez to, że cały dom był cichszy niż cmętarz wieczorem. Gabe przygryzł lewą stronę dolnej wargi. Przeszywał go chłód, choć w pokoju nie mogło być aż tak zimno. Czuł się samotny, jak na wielkim, cholernym pustkowiu z przepaścią tuż obok. Jedynym co nie pasowało, był ten okropnie głośny zegar. Tak właśnie, Storm znalazł się na pieprzonym obrazie Dali'ego, zaczął rozpływać się jak wciąż tykające zegary wokół niego. Skóra na twarzy wydała mu się w dotyku jak zimna cieknąca plastelina. Zaraz zacznie spływać do tej ciemnej przepaści. Musiał natychmiast coś zrobić, bo coraz bardziej się do niej zbliżał.


#itmejksnołsensetol

czwartek, 26 maja 2016

Lucy

Pokiwała głową i otarła dłonią napływającą łzę. Gabe uśmiechnął się lekko i pogłaskał ją po policzku.
- Nigdy więcej - wyszeptała. Usta Gabe'a złączyły się z jej ustami w nieśmiałym pocałunku. Odwzajemniła go równie nieśmiale.
- Gabe, ja... - zaczęła odrywając się od niego, ale przerwał jej. Chciała mu powiedzieć, że dziękuje mu za wsparcie w trudnej dla niej sytuacji. Nie mogła się podzielić swoimi problemami z nikim innym. Jedyna osobą która poza Gabem wiedziała  o tamtej nocy był jej brat, ale nie chciała go przytłaczać swoimi uczuciami.
- Przestań, nie wracajmy do tego - wziął jej twarz w dłonie i pocałował ją, wsuwając język. Odsunęła się od niego i podeszła do łóżka z opuszczoną głową. Położyła się na boku twarzą do ściany. Słyszała jak chłopak podchodzi po cichu i kładzie się obok niej, obejmując ją. Wtulił twarz w jej włosy, a ona ścisnęła jego dłoń. Leżeli tak chwilę wtuleni w siebie, zanim białowłosy nie zaczął cicho pochrapywać. Lucy wstała, starając się go nie obudzić, i zeszła na palcach do kuchni.
Usiadła z szklanką wody w kuchni i słuchała tykania zegara. Na piekarniku zegar pokazywał około 1 w nocy. Zastanawiała się czy matka Gabe'a wrociła już do domu, czy nie. Możliwie że siedząc na dachu nie usłyszeli otwierania drzwi. Dziewczyna nie chciała jednak tego sprawdzać, uznała że woli nie wiedzieć. Pomyślała o chłopaku, który leżał na górze i czekał na nią nieświadomie. Było jej ciepło na sercu gdy przed oczami pokazywał się Gabe, zawsze gotowy do pomocy. Wiedziała że może na niego liczyć i doceniała to. Nie czuła że znali się tak krótko, miała wrażenie że to wieki.
Dopiła wodę, obmyła twarz kranówką i na palcach wspięła się po schodach. Jeden schodek zaskrzypiał pod jej ciężarem, ale nic nie wskazywało na to by kogoś obudziła. Wróciła do pokoju chłopaka i tym razem położyła się twarzą do niego. Leżała chwilę wpatrując się jak śpi.
 Wstała jedynie zamknąć okno i wziąć koc, a następnie wróciła do łóżka, przykryła ich i przytuliła się do niego.
- Kocham cię - wyszeptała mu do ucha cicho, prawie bezgłośnie.

#pamiętnikiwampirów #elenaidejmon #wszystkodziękisadomie #rudymojąinspiracją

Gabe

Chwycił ją mocno, przyciągając do siebie. Jej łzy pomieszane z makijażem spływały brudno-szarymi rzeczkami po jego nagiej klatce piersiowej, a ciepły oddech wydawał się zostawiać kropelki pary wodnej na jego ciele. Szlochała, wbijając swoje paznokcie w wystąjace żebra Gabriela. Przygryzł swoje pełne usta. Wiedział że nie powinien był tego robić, a jednak pokusiło go. Czemu w ogóle cokolwiek zaczynał!? Powstrzymywał dłonie od drżenia z zimna i zdenerwowania. Chciał ją objąć mocniej, ale bał się, że ją wystraszy. Zawsze coś musiał popsuć, nie tak powiedzieć, pomyśleć! Czuł słoną wodę cieknącą po jego brzuchu i swoją krew płynącą spod wbitych w jego plecy paznokci Lucy.  Jak miał ją pocieszyć, uspokoić? Zimno ogarnęło cały pokój, a ich oddechy wznosiły się ku górze w postaci obłoczków pary. Powinien zamknąć okno? Mogłaby pomyśleć, że jest przytoczony sytuacją i chce przerwać kontakt. Pocałować dziewczynę? Może byłoby to zbyt śmiałe i nieodpowiednie w stosunku do sytuacji. Położyć ją na łóżku? A gdyby pomyślała, że chce zrobić to po raz drugi? Jej rozpędzone myśli zostałyby z powrotem popchnięte w kierunku owej strasznej nocy i sporóbowałaby uciec lub bóg wie co... Oddech Lucy Hale uspokoił się nieco, a nacisk paznokci na skórę chłopaka zelżał. Czuł się winny tej sytuacji. Czuł się winny takiemu obrotowi zdarzeń. Czuł się winny tamtej nocy. Odsunął się troszeczkę, schylając się do poziomu jej zapłakanych, błękitnych oczu. Zwilżył usta szybkim przejechaniem języka, który swoją drogą, wydawał mu się teraz kawałkiem wosku. Drżace usta nastolatki wskazywały na to, że wyczekiwała jego słów. Oddychając ciężko, wpatrywał się w nią szarymi oczyma. Stali tak kilka minut, a Gabe wiedział, że to jego ruch jest tak wyczekiwany. Nachylił się, dotykając ustami połowy ust Lucy Hale. Zgubił się.
- Już nigdy więcej - wyszeptał jej w policzek. Poczuł smród papierosów wydobywający się z jego ust. Poczuł zażenowanie i wstyd. Jak uciec, jak wrócić, jak iść dalej? Tak trudno przychodzi życie, po tylu latach pustej, wyzutej egzystencji. Tak ciężko przychodzą własne decyzje, bez pomocy jakiejkolwiek siły wyższej. To nie było takie łatwe jak kiedyś myślał. Jego ówczesne słowa wydały mu się tak głupie i naiwne. Plecy bolały go od nachylania się, głowa od wszechobecego w pokoju chłodu, a serce od własnej nieudolności, nie był jednak w stanie zmienić czegokolwiek. Czekał na reakcje Lucy, tej która otworzyła mu oczy i rozdzierała serce.

niedziela, 15 maja 2016

Lucy

Leżeli nago na wielkim kocu. Wpatrywali sie w giwazdy i słuchali muzyki. Było jej cholernie zimno ale nie zwracała na to uwagi bo nie chciala by ta chwila ultoniła sie jak każda poprzednia. Zadrżała, poczuła jak Gabe mocniej łapie ją za ręke. Przekręciła sie na bok i podparła głowę o rękę. Wpatrywała sie w jego profil, dopóki na nią nie spojrzał. Uśmiechnęła się blado, jej myśli powędrowały znowu do tamtej nocy. Dlaczego powiedziała mu że sobie z tym poradziła? Wcale tak nie było. W rzeczywistości czuła się brudna i wykorzystana. Caly czas pamiętała jego ręce na biodrach, mimo że rana na ramieniu była płytka i sie zagoiła, ona nadal ją czuła. Czuła i pamiętała i jedyne z czym sie uporała to fale płaczu. Teraz nie płakała za każdym razem, zdarzało jej sie jeszcze ale juz nie tylko co miesiąc czy dwa temu. Nie radziła sobie z tym i probowała wypłukać brud z siebie.
Nachyliła się i pocałowała Gabe'a. Objął ją i przytulił, a ona wczepiła sie w niego bo nie chciała by zobaczył że płacze. "Nie za każdym razem, a często". 
- Wesołych Świąt. - powiedział i okrył ich kocem. Zaśmiała sie choć zabrzmiało to jak charknięcie.
- Jeszcze dwa tygodnie, nie spiesz sie.
- To na wszelki wypadek. - powiedział i spojrzała na niego, marszcząc brwi.
- Jak to?
- No mówie że na wszelki wypadek. - spojrzał na nią kątem i uśmiechnął sie żartobliwie.
- Powinniśmy wracać. - stwierdziła poważnie i wstała. Wzięła koszulkę i wślizgnęła się przez okno. Założyła t-shirt i zapaliła papierosa.Wciągnęła dym i zlapała się za ramię w które on wbił paznokcie. Stała plecami do okna, ale słyszała ja Gabe wchodzi do środka. Wcisnęła wargi, on jej to przypomniał. Nie powinien był w ogóle do tego wracać. Złapała się za głowę, to wszystko wróciło żywsze, barwniejsze, ostrzejsze. Bolało.
- Lucy? Hej Lu, co sie stało? - białowłosy podszedł do niej i spojrzał jej głęboko w oczy. Cofnęła się o krok i opuściła ręce.
- Nie wracaj nigdy do tamtej nocy. Nigdy. - powiedziała łamliwym głosem. Chłopak patrzył na nią wielkim od przerażenia oczami. Nic nie rozumiał. On nic nie rozumiał. - Nic nie rozumiesz!
- To mi wytłumacz...
- To żyje i nigdy nie umrze. Zapamiętaj to i nigdy tego nie budź, błagam. - płacząc podeszła do niego.
- Czego?
- Wspomnienia. - wyszeptała.

#bajerancko #soryzatedwamiesiące #obiecujępoprawę  #wieszzeciekochamlucy

poniedziałek, 21 marca 2016

Gabe

Nie chciał na nią spojrzeć. Nastrój i zapał uciekły z niego chwilę wcześniej ,pozostawiając po sobie ewidentną niechęć do odbycia stosunku. Ulotna chwila rozpłynęła się nie wiedzieć gdzie, i choć sytuacja wydawała się być 'opanowana' to nadal nie mógł pozbyć się tej kiełkującej w głowie potrzebie spróbowania czegoś mocniejszego. Ręka nastolatki powędrowała pod koc którym go okryła. Gabriel wolał wrócić do pokoju, i zasnąć razem w jednym łóżku, bez seksu, tak jak już im się to zdażyło. Gdy jednak dziewczyna zaczęła szukać dłonią jego bokserek, wiedział że nastąpiło 'man gotta do, what a man gotta do'. Młodzieńczy umysł był już pewny tej decyzji, gdy Lucy Hale dotknęła jego członka przez materiał. Jako mężczyzna musiał przejąć kontrolę, i ogółem być górą, tak to się przecież zwykle dzieje. Gabriel położył się więc, rozchylając koc, i kładąc się na plecach. Było zimno, ale udawał że wcale tego nie czuję. Przywołał na swą twarz zawadiacki uśmieszek i pewnie zsunął spodnie i majtki Lucy Hale. Zsunęła je do końca, odsłaniając przed chłopakiem jeszcze więcej niż wcześniej. Pochyliła się nad nim, ściągając przy tym również koszulkę. Jedną z jej kształtnych piersi Gabe natychmiast pocałował, równocześnie obejmując pośladki długimi palcami. Czarnowłosa przyciskała jego męskość, a przyjemne uczucie mówiło Stormowi że zaraz nie wytrzyma. Znowu ich usta się złączyły. Nastolatek miał głęboko gdzieś czy ktoś ich zobaczy, usłyszy, to że było cholernie zimno, czy to, że zaraz miał zacząć padać śnieg. Kontynuować mogli w domu. Białowłosy przesunął jedną dłoń w stronę 'tego miejsca' Lucy i bez ostrzeżenia go dotknął. Westchnęła w jego usta, ale zaraz podjęła inicjatywę. Zniżyła biodra, i zaczęła ocierać dolne części ciała o erekcję chłopaka. Storm zaczął jeszcze bardziej pogłębiać pocałunek, a ręce zaciskał na tyłku dziewczyny. Zaczęła cicho pojękiwać, co w głupi sposób pobudziło Gabe'a jeszcze bardziej. W końcu sięgnął ręką do swoich lędźwi i ściągnął pośpiesznie napięte bokserki, jak najszybciej chcąc poczuć ciepło dziewczyny. Wszedł w nią niezbyt głęboko, lecz dziewczyna szybko stęknęła 'głębiej' i wszedł w nią cały. Wtedy to zorientował się że to jego pierwszy raz. Skończył być prawiczkiem na własnym dachu, z dziewczyną którą znał ledwo kilka miesięcy.

niedziela, 20 marca 2016

Lucy

Siedziała wpatrzona w okno w którym przed chwilą zniknął Gabe. Poczuła łzy napływające jej do oczu. Czemu do cholery płacze? Co takiego zrobiłam? Przełknęła słony płyny i drżącą ręką sięgnęła po koszulkę i bluzę. Przeciągnęła przez nią głowę i podeszła do okna. Zobaczyła lecący dym i postanowiła wyjść do chłopaka. Zanim wgramoliła się na dach i usiadła obok Gaba, wzięła koc. Był w samych bokserkach, a była  zima.
- Zmarzniesz. - stwierdziła opatulając go . Spojrzał na nią smutno, przepraszał wzrokiem. - Jeśli nie byłeś gotowy, zrozumiem...
Prychnął i zacisnął usta. Wypuścił dym przez nos, spoglądając w dal. Lucy milczała. Pozwoliła by ta chwila trwała dłużej, chociaż wierciła ją od środka. Nie lubiła ciszy, wolała paplać bez sensu niż wsłuchiwać się w to głuche nic.
- Przypomniała mi się tamta noc. - powiedział cicho. Zmarszczyła brwi, spojrzała na niego zaskoczona. - Jak sobie z tym radzisz?
- Gabe, to przecież nie była twoja wina. Nie obwiniaj sie...
- Nie o to chodzi! - mruknął i okrył się kocem szczelniej.
- Tylko o co? O to że jestem brudna? Wykorzystana?! O to ci chodzi? - głos jej zadrżał. Mentalnie powstrzymała łzy i patrzyła hardo w profil chłopaka. Ten spojrzał na nią przerażony.
- Nie! Lucy! To nie tak! - wykrzyknął. Mogłaby przysiąc że słyszało to pół osiedla, ale była ciemno, nikt nie wypatrzy dwójki nastolatków na dachu, ukrytych za drzewem.
- A jak? Wytłumacz mi...
- Boję się że zrobię to samo... - wymamrotał. Zachłystnęła się powietrzem, ciepła para wyleciała z jej ust.
- Żartujesz? Przecież ten koleś był świrem... Gabe, to faktycznie było dla mnie trudne, ale pomyślałam o tym, jak o normalnym seksie. Przekonałam własne myśli, że to był po prostu mocniejszy seks. Że niczym się nie różnił.
- Nie wierze że tak łatwo ci to przyszło. - zaśmiał się jakby usłyszał żart o martwych płodach. Zaśmiała się razem z nim. Ten niemy żart o martwych płodach był zabawny jak widać.
- Bo nie przyszło. Ale się udało. To chyba ważne. - powiedziała i przysunęła się bliżej. Położyła mu głowę na ramieniu.
- Trochę zepsułeś nastrój. - zażartowała. Zachichotał zapalając kolejnego papierosa.
- Fakt, spierdoliłem po całości.
- Możemy powtórzyć...


#dialogi #maszszansenaodkupienie #pozdrawiammameitate

sobota, 19 marca 2016

Gabe

Pełne usta złożyły kolejny pocałunek na rozpalonym, bladym ciele Lucy. Nieznane wcześniej odczucia rozgrzewały jego lędźwia, w nieodkryty jeszcze sposób. Jak w platońskiej teorii o anamnezji, nastolatek zdawał się przypominać sobie coś, o czym nie miał prawa wiedzieć. Dłonie same szukały odpowiednich miejsc, umysł krzyczał szybciej, więcej, głośniej. Upojne uczucie, mówiące mu że zaraz odpłynie gdzieś daleko. Jej zgrabne palce były tuż koło jego kręconych włosów łonowych, i już, już miały sięgnąć po męskość, Gabriela, gdy on... Zupełnie odrzucając galopujące ku euforycznym szczytom zdażenia, oderwał się od dziewczyny, upadając na podłogę. Nieprzyjemna świadomość, wdarła się, ściągając rozanielone myśli głęboko w dół. Zimno wdzierające się do pokoju od strony okna uderzyło niespodziewanie w jego niedosuszone ciało. Zamrugał kilka razy w szoku. Niebieskie oczy w których widać było wyraźne pytanie, spojrzały na niego z góry. Jak jeszcze nie osiągnięty cel, gdzieś daleko, jeszcze realny, ale oddalający się z każdą sekundą bezczynności. Klatka piersiowa nastolatka opadała i wznosiła się szybko. Chłopak przypomniał sobie, och, jak mógłby zapomnieć. W jego głowie, już wznoszącej się ponad chmury, jak błyskawica przecinająca spokojne, rozgwieżdżone niebo, zaiskrzyło wspomnienie. Tamtego wieczoru, ktoś ją wziął. Jej piękne, niebieskie oczy, przerażone i zapłakane, jej umysł, wystraszony i zdziczały. Co za idiotyczna myśl! To nie był on, to nie była jego wina! Czemu czyjś grzeszny czyn miałby przeszkodzić im... Ale nie chciał, tak bardzo nie chciał by czegokolwiek żałowała.
- Gabe? - pytający głos Lucy, rozognił złość na samego siebie. Gdzie podziała się jego logika, chłodne i opanowane myślenie prowadzące do najlepszych możliwych odpcji?! Wiedział że mógłby wrócić do niej, udać że był to żart, przypadek, dokończyć to, a potem jeszcze raz, może jeszcze wiele razy, być dyrygentem na nocnym koncercie jej miłosnych uniesien, ale nie zrobił tego. Wstał milczący, świadomy że wzrok Lucy śledzi każdy jego ruch. Jego mięśnie przeszedł dreszcz.
- Przepraszam - powiedział, pewnie nadając głosowi jak najspokojniejszy ton. Wziął jednego z papierosów leżących jeszcze na biórku, chwycił jeszcze zapalniczkę, po czym oparł dłoń o framugę okna. Zmusił się by nie spojrzeć na nią i wyszedł na dach. Było tam jeszcze zimniej niż w pokoju. Pstryknął kilka razy zapalniczką, po czym przystawił końcówkę papierosa do płomienia tańczącego w nocnym powietrzu. Dym papierosowy w jego płucach wydał się niewystarczający. Pomyślał o tabletkach na uspokojenie, ale wiedział że nawet one, zawet całe pudełko, to było za mało. Serce nie da się tak łatwo okiełznać. Zaciągnął się, w cichym zastanowieniu. Usłyszał odgłos przesuwanej kołdry i zacisnął zęby. A mogło być tak pięknie. Co powinien teraz zrobić? Cała ta wolność o której myślał jeszcze przed paroma chwilami wydała się niczym w porównaniu z tym. Nikt, nigdy, nie powiedział jak sobie z czymś takim radzić! Szybki oddech, gorąco, rozchwianie emocjonalne! Jak radziła z tym sobie ona? Czy powinien jutro zaprosić kogoś na imprezę i po prostu się nawalić? Czy tak byłoby najlepiej? Poczuć jak substancja rozchodząca się w twoim krwiobiegu rozwiązuje wszystkie problemy?




Lucy

- Nieźle. - uśmiechnęła się Lu, chociaż jej wzrok wcale nie skupiał się na białej czuprynie chłopaka. Posunęła wzrok w dół, po klatce piersiowej, która jak na kujona była całkiem dobrze zarysowana. Chłopak zorientował się gdzie dziewczyna się patrzy i przybrał pozę zawstydzonej dziewczyny.
- O nie! Wstydzę się. - zażartował. Lucy spojrzała na niego błagalnie, a po chwili zaśmiała się.
- A tak całkiem, całkiem serio... - czarnowłosa wstała z łóżka i zapaliła fajka. Podeszła do niego i dmuchnęła w niego dymem. - Wyglądasz cholernie seksownie.
- Wiem. Też tak uważam. Sam bym siebie przeleciał. - stwierdził skromnie i wziął od niej papierosa.
- Czy to aluzja? - spytała unosząc brew zalotnie. Wzruszył ramionami, a Lucy nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Ten niepozorny chłopak, cicha mysz w klasie, bez dziewczyny czy przyjaciół, teraz zaprasza ją na seks po tym jak najarają się malboro i wypiją domowy barek. Pamiętała gdy nie chciał zapalić pierwszego papierosa, albo obawiał się dowcipu szkolnego. Teraz był to inny człowiek. Dobry czy zły, to było bez znaczenia.
- Rozważę... - Lu udała że się zastanawia, zaciągnęła się i odłożyła papierosa do szklanki po soku. Spojrzała chłopakowi prosto w oczy i uśmiechnęła się. Zarzuciła mu ręce na ramiona i pocałowała go mocno. Gabe odwzajemnił pocałunek i objął ją w pasie. Poprowadziła go do łóżka, pchnęła na materac i zaśmiała się głośno. Chyląc się nad nim całowała go czule w szyję i obojczyki. Jego ręce powędrowały pod jej Tshirt i zaczęły powoli zdejmować. Gdy jej koszulka była już na podłodze, chłopak wylądował na górze i wędrował dłońmi po jej udach. Całowała go namiętnie, przeczesując jego włosy palcami. Rozpiął jej rozporek i zaczął powoli zsuwać czarne dżinsy z jej nóg. Całował ją po szyi, ramionach, schodząc niżej do piersi.
Westchnęła głośno, przypominając sobie wszystkich facetów z jakimi spała. Jej pierwszy raz gdy miała 13 lat, z tymi wszystkimi straymi facetami w klubach. Pomyślała o Pattym. Nawet on nie całował jej tak jak robił to teraz Gabe. Uśmiechnęła się do siebie i pocałowała chłopaka jeszcze raz.
Jej palce wślizgnęły się za jego bokserki...






Gabe

Niedługo potem Gabe siedział na krześle, a Lucy wcierała mu farbę w mokre włosy. Chłopak nie był nawet pewny na jaki kolor farbuje mu włosy, ale nie przeszkadzało mu to bardzo. Czuł jej palce na swojej głowie, zimne powietrze wlatujące przez otwarte okno. Nastolatka już miała sięgnąć po jednego z papierosów, gdy do pokoju wkroczyła Susan. Szare oczy jej syna i niebieskie oczy Hale popatrzyły na nią. Kobieta zrobiła zaskoczoną minę, widząc włosy swojego dziecka, lecz zaraz otrząsnęła się, krzycząc.
- G...Gabierlu! Co to ma znaczyć?! Masz to natychmiast zmyć! - zza okna zatrąbił jakichś samochód. Roztrzęsiona matka popatrzyła na okno, a potem na Gabe'a. Ściągnęła usta. - Jak wiesz, nie będzie mnie przez jakiś czas, ma być tu spokój! - ktoś naciskał na klakson jeszcze namolniej. - M..masz to jak najszybciej zmyć! A...a ona musi stąd wyjść! I to zaraz! - głos jej drżał. - I zamknij to okno! - wrzasnęła na odchodne, trzaskając drzwiami. Nastolatek uśmiechnął się złośliwie. Susan sama wiedziała że traci panowanie nad sytuacją. Wizyty u psychologa kosztowały, a już szczególnie tak częste. Gdy jej mąż odmówił uczestniczenia w tym całym zamieszaniu, powiedziała żeby nie wracał do domu. Nastolatkowi żal było ojca, ale niewiele miał w tej sprawie do powiedzenia. Idealne życie własnego dziecka, wymykało jej się z do niedawna jeszcze silnego uścisku. Musiała brać nadgodziny, częściej wyjeżdżać, a to ,choć większało jej pieniądze na 'leczenie' Gabriela, paradoksalnie zmniejszało jej kontrolę nad nastolatkiem. Sam Storm podejrzewał ją o romans z szefem, ale nie interesował się tym zbytnio. Lucy zapaliła papierosa i podała go szarookiemu, który zaciągnął się mocno. Usłyszał jak dziewczyna zdejmuje rękawiczki. Gdy odwrócił głowę w jej stronę zabrała mu fajka.
- No to teraz idź spłukać włosy - uśmiechnęła się do niego promiennie. Nastolatek wstał i poszedł do łazienki. Wchodząc pod prysznic na twarzy miał nikły uśmieszek. Przez miesiąc był w jakiś sposób ograniczany, niezbyt efektywnie co prawda, ale jednak. Teraz już nikt nie mógł go przed niczym powstrzymywać. Odkręcił goracą wodę, spokojnie dotykając swojego nagiego ciała. Lucy była tak ciepła dla niego. Choć nadal starała się utrzymać dozę dystansu i sarkazmu, to... Gabriel Storm miał już gdzieś to, że nie powinien sobie za dużo wyobrażać. Będzie robił co tylko chce. Choć akurat na Lucy Hale zależało mi dziwnie za bardzo. Wyszedł spod strumienia wody, mocząc posadzkę w łazience. Zakręcił kurek, po czym potrząsnął swoją głową, jak otrzepujący się pies. Osuszył trochę włosy ręcznikiem i spojrzał w zaparowane lustro. Przekrzywił leniwie głowę. Nie wyglądał źle, ba, wyglądał całkiem dobrze. Lucy przefarbowała mu włosy na biało. Wytarłszy się, założył na siebie bieliznę i, zostawiając resztę ciuchów na kafelkach podłogi, wyszedł. Zastał Lucy dopalającą papierosa, z glanami oraz resztą jej osoby rozwaloną na łóżku. Zagwizdała na jego widok.

Lucy

Z dni zrobiły się tygodnie, z tygodni powstały miesiące i nim Lucy się spostrzegła, był początek grudnia i wszędzie gdzie się dało, świąteczne ozdoby rzygały na nią swoją słodkością. Zima była jej ulubioną porą roku, a gdy śnieg utrzymywał się dłużej niż tydzień, czuła się jak w białym raju. Śnieżny puch skrzypiał jej pod glanami. Czułą się dobrze, naprawdę dobrze. Paliła fajka oglądając wystawy. Była ledwie 16, a niebo już było prawie czarne. Douszne słuchawki wybrzmiewały spokojne rytmy Eyes on Fire.
Przyglądając się stoisku z lampkami, poprawiła ciążącą jej torbę. Kątem oka zauważyła światła nadjeżdżającego autobusu. Jej postanowienie mówiło żeby szybko pobiegła na przystanek, ale uśpiony nastrój podpowiedział jej spacer. Ruszyła więc ospałym krokiem zostawiając w spokoju migoczące światełka.
Przechadzka zajęła jej 20 minut, ale nie interesowało ją to. Jej cel nie wiedział o jej pojawieniu się, więc nie miała ustalonej godziny. Gdy przechodziła przez furtkę wyjęła słuchawki i wepchnęła je do torby. Zapukała mocno w drewniane drzwi i dla lepszego efektu odwróciła się w stronę ulicy.
- Tak? - drzwi otworzył jej chłopak w roztrzepanych włosach. Ucieszyła się bo bała się że będzie musiała się najpierw skonfrontować z jego matką. Uśmiechnęła się i odwróciła się machając włosami. Tak, tak to właśnie robią w filmach. Wygląda efektownie.
- Gabe! Nie spodziewałeś się co? - zaśpiewała Lucy, zupełnie nie w jej stylu. Ostatnio wszystko co robi jest nie w jej stylu.
- Co ty tu robisz? Przecież...
- Świętuje koniec prawnej kary! Dokładnie miesiąc temu zabroniono nam sie widywać, właściwie to tobie ze mną, ale to nie ważne. - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się kątem ust. - Primo, musimy to oblać. Secundo, jakbyś czytał uważnie to wiedziałbyś że ważne jest tylko przez miesiąc. Mam prezenty! Wesołej Gwiazdki.- powiedziała Lucy i zrobiła krok w stronę drzwi.
- Co ta dziewczyna tu robi Gabriel?! - zagrzmiał kobiecy głoś Susan. Lu wywróciła oczami i bezgłośnie powiedziała " Zajmę się tym". Puściła mu oko i weszła do domu.
- Susan! Tęskniłam! Niech się pani nie martwi, jestem czysta. Odwyk dobrze mi zrobił i chcę po prostu spędzić czas z kumplem. Dalej Gabe, chodź na górę, nie krępuj się. Czuj się jak u siebie w domu. - powiedziała Lucy i zaczęła wchodzić po schodach. Na półpiętrze zatrzymała się i widziała jak Gabe wzrusza ramionami do matki i pokazuje jej żeby się nie denerwowała. Lucy zawyła w duchu ze śmiechu.
Gdy chłopak wszedł wreszcie do własnego pokoju, Lucy siedziała już na łóżku i podjadała ciastka, które znalazła na szafce nocnej.
- Mmm, dobre. - stwierdziła, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.
- Lucy co ty tu do cholery robisz? - wykrzyknął przytłumionym głosem. Zdawał sobie sprawę że jego matka siedzi na dole i nasłuchuje każdego dźwięku. - Jesteś naćpana czy co?
- Nie, nie naćpałam się od tygodnia. Doceń to. Stęskniłam się, nie można?
- A tak serio?
- Serio, przyszłam się spotkać, odnowić kontakt i... zmienić ci image. - wstała z łóżka i podeszła do chłopaka. Od ich pocałunku w parku nie rozmawiali o tym i nie kontynuowali. Nie postanowili tego zakończyć, ani ciągnąc dalej. Była niewiadoma. Wyjęła z torby paczkę farb do włosów, malboro i foliowe rękawiczki.
- Chcesz mnie pofarbować? - zdziwił się chłopak, kryjąc skrępowanie jej bliskością.
-Biały. Pasuje ci? I żeby nie śmierdziało bardzo farbą... - podstawiła mu pod nos papierosy. Zaśmiała się widząc jego minę. - Z tymi fajkami to żartuję oczywiście. Twoja matka się nie zorientuję, trzeba jej tylko pokazać że nie chcesz mnie wyruchać na tym idealnie zaścielonym łóżku.
- Nie mów tak głośno. - skarcił ją chłopak próbując zamaskować uśmiech na twarzy.
- Ja nie protestuję. Możesz mnie wziąć tu i teraz. - zaśmiała się i rzuciła mu farby.

czwartek, 17 marca 2016

Gabe

Na wpół zamknięte oczy Gabriela Storma pozostawały ślepe na uciekające przed nimi domy. Poprzedniego wieczora grzebiąc w odmętach YouTube'a znalazł remake jakiejś piosenki, a potem słuchał go już na okrągło. Miał go w głowie podczas śniadania, gdy spał, i podczas podróży autobusem. Znalazł nawet stare, nauszne słuchawki, sam nie wiedział kogo, więc ułatwiło mu to ignorowanie świata. Brunet pociągnął nosem, mrugając leniwie. Susan nie udało się załatwić psychologa od razu, więc, żaląc się synowi, samej sobie, oraz bóg wie czemu winnej patelni, musiała poprzestać na daniu nastolatkowi jedynie tabletek na uspokojenie. W tym momencie znajdowały się gdzieś w kieszeni plecaka Gabe'a. Myślał o tym co się stało poprzedniego wieczoru. Emocje nieco z niego opadły, jak się domyślał, z Lucy Hale też. Pewnie nawet nie wspomni o pocałunku, przecież taka buntowniczka jak ona całuje się z wieloma, z wieloma się pieprzy, więc czemu miałaby rozpamiętywać jak jakiś okularnik nieporadnie odwzajemnił jej całusa. Czyli mógłby o tym nie myśleć... Poczuł jak ktoś siada obok, ale to też nie za bardzo go obchodziło. Mimowolnie spojrzał na nogi pasażera koło siebie. Nieżadko ktoś siadał przy nim, najczęściej dziewczynki z młodszych klas, niezbyt dyskretnie gapiące się na niego, lub zwykli samotnicy bez znajomych z którymi mogliby iść do budy. Osoba obok nosiła glany i kabaretki, więc zaskoczony brunet podniósł wzrok na jej twarz. Tak jak pomyślał, to była Lucy Hale. Zdjął z uszu grające słuchawki i spojrzał w jej niebieskie oczy.
- Paliłeś? - zapytała bez ostrzeżenia, unosząc wysoko jedną brew.
- Hę? - chłopak nie spodziewał się takiego pytania. Wogóle nie spodziewał się że dziewczyna zacznie rozmowę. Pomijając już to że nie spodziewał się zobaczyć w szkolnym autobusie.
- Z mordy jebie ci miętówką, nie masz oryginalniejszego sposobu na maskowanie zapachu papierosów? - stwierdziła sarkastycznie. Uśmiechnął się się
zręcznie. Nastolatka miała zupełną rację, ale nie musiał jej tego mówić. Znalazł fajki, i jego sprawa co z nimi zrobi. Lucy Hale wydała z siebie krótkie 'pff' i to zakończyło ich rozmowę. Żółty autobus jechał dalej, a cisza nie wydawała się aż tak bardzo niezręcza jakby można się spodziewać. Storm miał nawet ochotę złapać dziewczynę za rękę, ale uznał to za przesadę. Nie są parka, a nawet przyjaciółmi, więc ten pomysł był szczególnie głupi. Wyszli razem z autobusu, jako ostatni, by nie musieć użerać się z falą śpieszących się bahorów. Dzień był nieszczególnie pogodny, ale przynajmniej nie zapowiadało się na deszcz. Pierwszą lekcją była biologia, więc musieli iść do ostatniej sali na najwyższym piętrze. Cały ten czas milczeli, ale Gabrielowi to nie przeszkadzało. Dopiero gdy postali trochę przed salą zorientowali się co się święci.
- A wy co, nie uczycie się? - zagadał Chris, jeden z większych kujonów. Odpowiedzią bruneta było jedynie zmarszczenie brwi.
- No przecież May dziś pyta - chłopak przewrócił ostentacyjnie oczami.

środa, 16 marca 2016

Lucy

- Pour me, pour me... One more drink, then I swear, that I' m going home... Pour me... - Luc nuciła pod nosem gdy ciepła woda spływała po jej karku. Łazienka zmieniła się w saunę pachnącą mango.
- Lucy, wyłaź! W tej rodzinie są też inni! - Will zaczął walić pięściami w Bogu ducha winne, drewniane drzwi. Lucy zawyła głośniej tytułowe Pour me i nalała na dłoń szamponu.
Była 6 rano, ale Lu obudziła się dużo wcześniej. Korzystając z tego postanowiła wziąć poranny prysznic, ale było jej tak przyjemnie po ciepłym strumieniem, że stała tu ponad godzinę i trzeci raz myła włosy. Myślała o wielu rzeczach, o szkole, Gabie, o tamtej nocy. Gdy spojrzała na to z perspektywy czasu, stwierdziła że zachowywała się jak gówniarz. Niczego bardziej nienawidzi niż zachowywania się jak gówniarz. Czysta hipokryzja.
Stwierdziła też że powinna zerwać kontakt z Gabem. Ma zły wpływ na niego i niszczy mu życie. Lubi go i nie chce żeby skończył jak narkoman. Gdyby to była Lexi to Lucy zaprowadziła by ją za rączkę na samo dno człowieczeństwa i granicę marginesu społecznego. Ale to nie była Lexi. To był Gabe, który znał jeden szczegół jej życia, który nie powinien wyjść na światło dzienne. Gdyby dowiedzieli się rodzice, szkoła, znajomi z "Kółka Narkomanii" zostałaby zlinczowana na milion sposobów. Rodzice załatwili by jej porcję psychologii, co zawsze uważała za przejaw słabości. Dyrektor stwierdziłby że zasłużyła na to, co przybiłoby ją w swojej coraz bardziej obniżającej się samoocenie. A ci ludzie którym imponowała? Odwrócili by się, a ona straciłaby punkt oparcia dla swojej dlaszej egzystencji w tej budzie. Jej szkolna reputacja opierała się na tym że brano ją za odważną i nie dającą sobie w kasze dmuchać dziewczynę. Gdyby okazało się że została wykorzystana jak szmaciana lalka przez jakiegoś oblecha, szczerze, upadłaby psychicznie. Brzmi banalnie, ale po głębszym zastanowieniu, tak właśnie prezentuje się jej sytuacja.
I wtedy pomyślała o Patricku. Czy on też by ją odrzucił? Nigdy nie wierzyła w miłość, więc nie była pewna czy to co "żywi" do niej Pat może uznać za prawdziwe. Ale przecież, w filmach i książkach, miłość jest piękna i idealna...
Podskoczyła gdy Will uderzył w drzwi po raz kolejny. Westchnęła, zakręciła kurek i wyszła z łazienki owinięta ręcznikiem.
- Już, wolne. Nie unoś się. - mruknęła i powędrowała do swojego pokoju. Will przeklął ją głośno i wszedł do zaparowanej łazienki. Dziewczyna ubrała się w ciemną tunikę i kabaretki, i wyszła. Wilgotne włosy postanowiła zostawić w spokoju. Wiatr je wysuszy.
Przeżuwała powoli tosta z Nutellą, gdy wparował Will. Usiadł na kuchennym krześle, postawił noge na stole i zaczął obcinać paznokcie u stóp.
- To za to że zużyłaś ciepłą wodę. - prychnął i uśmiechnął się. Lucy zawsze to obrzydzało i poczuła falę mdłości. Pokazała bratu faka i wyszła z kuchni. Postanowiła zjeść kanapki w autobusie. Trudno. Niechciało jej się dzisiaj iść pieszo do szkoły.
Autobus przyjechał po 5 minutach, a Lucy zdążyła dokończyć śniadanie, więc zadowolona weszła do pojazdu. Mina jej zrzędła gdy zobaczyła siedzącego Gaba przy oknie. Halo, miałaś zerwać z nim kontakt!  Przegryzła wargę i niepewnie ruszyła ku niemu.


Wiem możesz być dumna, że po prawie dwóch miesiącach dodałam i odpisałam. We like it xD

Gabe

Gabe siedział w wozie policyjnym, a słowa wypowiadane przez policjanta zupełnie po nim spływały. Porucznik Elliot Smith był amerykaninem, o dość ciemnej karnacji i włosach o wiele intensywniej czarnych, niż Storm, oraz dziwnie jasnych źrenicach, i mimo iż nie próbował prawić nastolatkowi morałów, był kompletnie ignorowany przez całą drogę na komisariat. Okularnik z na wpół zamkniętymi oczami, wpatrywał się w drzwi. Były nie zablokowane i mógłby wyskoczyć w każdej chwili. Gdyby był na tyle głupi. Dotknął opuszkami palców swoich ust. Pocałunki są chyba przyjemne. Za oknem migały mu coraz jaśniejsze napisy, to reklamy, to szyldy sklepów. To centrum miasta, haha. Szare oczy chłopaka powędrowały ukradkiem na, wciąż nie przystające się poruszać, usta policjanta. Mógłby go przecież pocałować, no nie? Może byłoby tak samo, a może lepiej niż z Lucy... Ciekawe co ten rozgadany gliniarz by zrobił... Ale Gabe nie powinien tego robić, ba, nie powinien o tym myśleć. Z drugiej strony jednak, ludzie w jego wieku, a nawet i młodsi, całują się, obściskują, uprawiają... seks.. Do cholery, nie jestem tak niewyżyty jak te głupie babszyle, no nie..?// skarcił się. Koniec tego pedalstwa, człowieku, to przecież obrzydliwe. Kiedy byli już blisko, co nie tylko sam spostrzegł, ale i został poinformowany przez pana Smitha zorientował się że nie wie co powie Susan. A niech to, będzie interesująco. Poczekał aż Elliot otworzy mu drzwi od wozu, po czym wyszedł. Czuł się nieco podenerwowany, ale mimo beznadziejności swojego położenia, starał się rozluźnić. To pierwszy wyskok, nic się nie stanie. Kiedy wszedł na komendę, już w zimnym korytarzyku dopadła go Susan. - Gdzieś ty był?! - huknęła na wstępie. Jej zwykle idealnie ułożone włosy były w nieładzie. - Umierałam ze strachu! I jeszcze ta niekompetentna banda ignorantów! Potraktowali mnie jak wariatkę! - głos jej się podniósł, a zrezygnowany Gabe wymienił znaczące spojrzenia z panem Smithem. W domu został zamknięty na klucz w swoim pokoju, co właściwie mu odpowiadało. Kobieta urządziła mu połączenie awantury, przesłuchania, wyrzutów i jeszcze czegoś. Od tamtego momentu, kiedy już wiedział że nie usłyszy od niej ani jednego słowa jakie chciałby usłyszeć, założył na swoją głowę niewidzialne pudło, od którego odbijało się całe 'mięso' którym w niego rzucała, i nie zdejmował go aż do znalezienia się w swoim pokoju. Późnym wieczorem, a może już nocą, zadzwoniła do niego Lucy Hale. Rzuciła ' sory za dzisiaj' i tyle po niej było. Nie próbował oddzwonić. Napisał jej wiadomość sms, 'k' i odłożył telefon. Usiadł na podłodze, plecami opierając się o białe drzwi swojej sypialni. Okulary zdjął. Słyszał dobiegający z dołu głos matki, próbującej od teraz, zaraz i na urwanie głowy, załatwić jakiegoś psychologa. Gabe westchnął ciężko, po czym, przeciągnął się, czując odrętwienie. Jutro pewnie nie pójdzie do budy...

wtorek, 12 stycznia 2016

Lucy

Brew Lucy wystrzeliła mimowolnie do góry gdy zobaczyła stojący radiowóz. Była zima, więc wcześniej robiło się cimno, ale była może ledwie 16. Jego matka dramatyzowała i Lu wiedziała że jeśli dowie się że Gabe był tu z nią, to i ona będzie mieć przechlapane. Uśmiechnęła się do policjanta zalotnie.
- Nie ma potrzeby. Wrócę sama. Mieszkam niedaleko. - powiedziała, zerknęła na Gabe'a i odeszła szybkim krokiem. Źle zrobiłam że go pocałowałam. Nie chciała tego, to znaczy chciała, ale nie tak. Chciała zachęcić go do złamania parypu zasad ustalonych przez jego matkę, a nie rozkochiwać go. Czy na pewno? Klepnęła się w czoło. Sama nie wiedziała czego chce. Przeczesała włosy palcami i skręciła w boczną uliczkę. Nie miała zamiaru wracać do domu. Za wcześnie, póki jeszcze jest wolna, musi z tego skorzystać.
- Luusia! - usłyszała czyjś krzyk z boku. Odwróciła głowę w kierunku dźwięku. Pod ścianą siedział jakiś bezdomny którego dziewczyna w ogóle nie zauważyła. Przyjrzała się bliżej, w końcu koleś znał jej imie.
- Dan? Jezu, chłopie, co ty tu robisz? - spytała w zaskoczona. Dan nie wyglądał jak Dan którego znała w podstawówce. Wtedy był rumianym chłopakiem, za którym uganiały się wszystkie dwunastoletnie dziunie. Byli dobrymi przyjaciółmi, od kiedy zgubili się na wycieczce w lesie. Zakumplowali się, a Lu pomogła mu trochę ze znalezieniem normalnej dziewczyny. Taaa, znalazła mu Lexi która wtedy wydawała się być interesującym materiałem na partnerkę dwunastolatka.
Teraz Dan wyglądał jak siedem nieszczęść. Miał brudne włosy i ewidentnie był nawalony. Śmierdział alkocholem, a jego oczy, mimo że w pół mroku, wyglądały jak denka filiżanki. Podeszła do niego powoli i kucnęła naprzeciw niego.
- Dobrze cie widzieć wrono. - uśmiechnął się pół gębkiem. Przez jakiś czas nazywał ją wroną ze względu na jej ciemne włosy, chociaż tłumaczył źe to przez to że przynosi pecha. Od kiedy to wrony przynoszą pecha pijaczyno?
- Wyglądasz strasznie. Co się stało? - spytała i pogrzebała w torbie. Wyjęła butelkę nietkniętej wody i podała Danowi. Wypił łyka a później chlupnął sobie w twarz.
- Nic. Najebałem się jak nigdy wcześniej. Dobry towar mają w tym pubie. Spodoba ci się. - zaśmiał się i zwymiotował. Skrzywiła się widząc to i sięgnęła po telefon.
- Witam. Z tej strony Lexi Donavan. Przy pubie Kufel leży facet kompletnie nawalony. Proszę przysłać karetkę. - powiedziała wyraźnie do telefonu. Nie dała dojść do słowa kobiecie po drugiej stronie i od razu się rozłączyła. Uciekła alejką wybiegając na jakąś nieznaną jej ulicę. Pełna była klubów. Weszła do pierwszego lepszego i zamówiła piwo. Nikt nie zapytał jej o dowód, więc zadowolona zaczęła tańczyć na prawie pustym parkiecie. Nikogo nie było, więc brzuchaty barman z mnóstwem tatuaży przyłączył się do niej.
Próbował włożyć jej ręce po sweter, ale póki była trzeźwa jakoś mu się opierała. Później, gdy się upiła, a w pubie dalej nikogo nie było pozwoliła się zaciągnąć na zaplecze. Lu, już nie pamiętasz co się wydarzyło? Nie, to bez znaczenia.
Mężczyzna był masakrycznie napalony, więc uklękła przed nim i zrobiła mu loda. Odwdzięczył jej się porządną minetą, i gdy oboje byli gotowi na seks, na ich nieszczęście ktoś wszedł do pubu.
- Nie idź, pierdol ich. - zamruczała Lucy czkając po piwie. Wzięła łyka z butelki i przysunęła bliżej nieznanego mężczyznę. Zaśmiał się chrapliwie i wszedł w nią.
- Wolę pierdolić ciebie. - powiedział jej do ucha i przyspieszył. Oplotła go nogami, o ile to w ogóle było możliwie przez jego brzuch i wygięła się w łuk jęcząc i czując się jak w porno.

Dogasiła papierosa i weszła do domu. Przywitało ją miauczenie kotów i wkurzone spojrzenie ojca. Uśmiechnęła się nieśmiało udając że nie wie co się stało.
- Cześć. - przywitała się i podeszła do schodów. Ojciec założył ręce na piersi i wbijał w nią wzrok.
- Masz duże kłopoty w szkole. - powiedział siląc się na opanowanie. Przegryzła wargę czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- Podobno palisz, ćpiesz, zrywasz się z lekcji, bijesz innych, oblewasz sprawdziany i jesteś chamska. To prawda?- spytała. Co za głupie pytanie. Niech sam sobie odpowie.
- Ta... Tak jakby. - mruknęła i weszła dwa stopnie wyżej.
- Nie będę robił awantur, ale masz się ogarnąć, bo pożałujesz. Sama dobrze wiesz co masz robić, więc nie będę ci przypominał... - kiwnęła głową i weszła na górę. Poszła do swojego pokoju i walnęła się na łóżku. Leżała chwilę, a po chwili wyjęła telefon i wybrała numer do Gabe'a.
- Sory za dzisiaj. - powiedziała szybko gdy odebrał i rozłączyła się prędko. Zdjęła spodnie i weszła pod kołdrę. Znalazła tam Fionę, więc przytuliła się do niej, a kiedy kotka zaczęła mruczeć, zasnęła.

niedziela, 10 stycznia 2016

Gabe

Kiedy Gabriel Storm zauważył wzrok czarnowłosej nastolatki na sobie, uśmiechnął się lekko kątem ust. Bardzo mu ulżyło kiedy dyrektor Stephen Anderson uwierzył w jego, powiedzmy sobie szczerze - nieco naciąganą wersje wydarzeń. Mimo to wiedział że matka nie puści mu tego płazem, szczególnie uwzględniając wczorajsze 'zachowanie'. Ale dlaczego nie miałby jeszcze bardziej nagiąć jej cierpliwości? Od kiedy wyszedł z Lucy z gabinetu pedagoga, nie mógł przestać o tym myśleć. Czy kiedyś celowo zrobił Susan na złość? Pewnie tak, ale poważniejszych, jakby nie powiedzieć, wykroczeń poza normalną i stabilną 'relacje', raczej nie miał. Miał jednak wrażenie, może nawet nie wrażenie, ale myśl, przebłysk olśnienia, że jego relacje z własną rodzicielką wcale nie powinny tak wyglądać. Wprawiło go to niemal w osłupienie, ale powtarzając to w głowie, wiedział że coś w tym jest. W każdym razie, wydawało mu się że wie. Bo skoro to na czym praktycznie opierało się jego dotychczasowe życie, czyli autorytet Susan Phillips-Storm, właśnie kruszył się u swoich mocnych i wybudowanych solidnie podstaw, to czy może być czegokolwiek pewny? Myśl że jest 'normalnie' bardzo mocno wrosło w psychikę Gabriela, na tyle mocno, że nawet w chwilach zwątpienia, nie potrafił zaprzeczyć tej tezie. Krótka smycz na której był trzymany, właśnie zaczynała się rwać. Co ja do cholery wyprawiam?! Gabe wcale nie znał się na sprawach sercowych, czy też bardziej 'fizycznych', ale miał wrażenie że wtedy na korytarzu Lucy Hale chciała go pocałować. Nie miał zamiaru wyobrażać sobie za wiele. Co powinien zrobić kiedy go pocałuje? Zastanawiał się nad tym nawet gdy dziewczyna 'nic' nie zrobiła. Przecież się w niej nie kocha. Właściwie, nie był pewien jak wyglądało to uczucie. Kiedy miał pięć lat, kochał kudłatego psa swoich dziadków, ale po tym jak rozbił sobie kolano ganiając się z nim po ogrodzie, mama przestała go tam puszczać. W przedszkolu dał bukiet, w tym przypadku były to zebrane na placu zabaw chwasty, dziewczynce która mu się podobała. Miała na imię Yana, a jej rodzice pochodzili z Japonii. Dziwne że jeszcze to pamiętam... Małej Azjatce jednak, nie za bardzo spodobał się podarunek, więc skończyło się na tym że obrażony Gabriel obiecał sobie że już nie będzie lubił 'tak' dziewczynek. /*/ Kiedy jest się dzieckiem wszystko jest o wiele prostsze... To chyba jednak nie były najlepsze przykłady miłości które możnaby porównać do tego co się działo teraz. Najbliższy temu było pewnie to co Gabe przeżył w wieku czternastu lat. Ugh, nadal starał się o tym zapomnieć. Może dla tego że to było takie dziwne i krępujące uczucie? Nim się jednak zorientował, szedł z tłumem uczniów wychodzących ze szkoły. Chć wydawało mu sie że te rozmyślania donikąd go nie zawiodły, to kiedy Lucy Hale zaproponowała mu wspólny spacer i papierosa, zgodził się. A teraz... znowu czuł że dziewczyna czegoś chce. Kiedy dotknęła swoimi ustami/**/ jego ust, poczuł się bardzo dziwnie. Kuźwa, to ona cię zaprasza na spacer, to ona cię całuje, weź się w garść! I choć wiedział że nie powinienbył tego robić, przyciągnął nastolatkę do siebie, odwzajemniając niepewnie pocałunek. Po chwili oderwali się od siebie, przez co chłopak poczuł się jeszcze bardziej niezręcznie. Spojrzała na niego swoimi dużymi, niebieskimi oczami. Po chwili ciszy, powiedziała;
- Gabe... - tu usłyszeli ryk syreny policyjnej. Odruchowo jeszcze mocnej się się do siebie zbliżyli.
- Gabriel Storm? - usłyszeli donośny głos policjanta, zaraz po tym jak zostali oślepieni latarką.
- A co was to kurwa... - zaczęła dziewczyna, lecz brunet uciszył ją wzrokiem. Z dyrektorem mogła sobie pogrywać, ale policja to była już inna sprawa.
- Tak panie władzo - zamrugał, szybko znajdując wyjaśnienie tego nonsensu. Mocny promień latarki xeonowej został skierowany nieco do dołu.
- Dzięki bogu synu, twoja matka urządza nam istną rozrubę na komendzie. Chciała nawet z nami jechać - zaśmiał się mężczyzna w średnim wieku. Sięgnął do krótkofalówki i zasygnalizował znalezienie nastolatka. - No Gabe, nieźle sobie nagrabiłeś - zaśmiał się - Jestem Elliot Smith i mam zgarnąć cie do matki. Podwieźć też twoją koleżankę? - słowo 'koleżankę' wypowiedział jak 'dziewczynę'. Gabe uśmiechnął się pod nosem.



*brzmi to jak rozmyślania pedofila xd
** napisałam na początku coś innego, dwie pierwsze literki... xD

sobota, 9 stycznia 2016

Lucy

Lucy patrzyła ze łzami w oczach na dyrektora. W głębi serca jednak śmiała sie z tego co wymyślił Gabe. Dobre haha.
- Panie dyrektorze to prawda. Pan mi nie wierzy pewnie, ale ręczę ze to wszystko co mówi Gabe to prawda. - zapewniała udając łamiący się głos.
- Nie odzywaj sie Hale. Nie rozmawiam juz z tobą. - warknął do niej i spojrzał na Gabe'a. - Jeśli to co mówisz jest prawdą, to rzuca to zupełnie inne światło na tą sprawę. Czy chciała pani pobić Hale? - zwrócił się teraz to siedzącej jak L z Death Note panny Amy.
- No... Nie Chcialam jej pobić. Zdenerwowałam sie i podniosłam rękę ale nie uderzyłabym w życiu żadnej z moich uczenic czy uczniów. - zapewniała kobieta.
- Mamy świadków... - zaczął Gabe ale Anderson podniósł rękę i uciszył go. 
- Wiem. Wasi rodzice wiedzą o całej sprawie. Ty Hale znasz warunek i swoją karę, natomiast tobie Gabe tym razem odpuszczę. Jestes dobrym uczniem, ale proszę cię abyś nie przebywał w towarzystwie Lucy.
- Halo. Ja tu jestem.
- Idźcie już. Porozmawiam jeszcze później z tobą Hale.
Wywróciła oczami i wyszła z gabinetu. Gabe podążył za nią. Odeszli kilka kroków od drzwi do gabinetu i Lucy zatrzymała Gabe'a za rękaw.
- Gabe... Dziękuję ci. - uśmiechnęła sie do niego lekko łobuzersko. - No wiesz, tak jakby uratowałeś mi dupe.
- Jasne. Spoko. Zawsze do usług. - zażartował i spojrzał sie gdzies w dal. - Jak sie czujesz?
- Dobrze. Juz jest lepiej. Więcej nie będę sie tak zachowywać. Sory za to dzisiaj.
- Przestań. Po tym co się stało masz prawo mieć fochy.
- To wcale nie były fochy! - zaśmiała się a po chwili Gabe dołączył do niej. Spojrzała mu się w oczy. Jeszcze dwa tygodnie temu nie wiedziała że istnieje. Teraz śmiali się wspólnie z najlepszego żartu w historii szkoły. Gdy ich śmiech umilkł zrobiło się cicho i trochę niezręcznie. Patrzyli się na siebie, Lucy dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego co się dzieje. Mimowolnie zbliżali się do siebie. Nie. Jesteśmy przyjaciółmi, znamy się od dwóch tygodni. Nie zakochałam się w nim przecież... Postanowiła przerwać tę chwilę. Zamrugała i spojrzała w bok. 
- Chodźmy na lekcje. - powiedziała cicho i odeszła w stronę klasy zostawiając Gabe'a oszołomionego. On chyba też nie spodziewał sie tego co mogło tu zajść. Przeczesał włosy i poszedł za nią. 

Siedziała na murku, paliła fajka i machała nogami na wszystkie strony. Uczniowie wylewali się ze szkoły wielką falą. Patrzyła na nich z odrazą i dmuchała w nich dym. Przeczesywała ich wzrokiem w poszukiwaniu Gabe'a, aż w końcu znalazła go jak szedł tuż obok grupki lasek które swoją drogą nawet go nie zauważyły. Pomachała mu ręką by ją zauważył. 
- Hej! - zawołała gdy do niej podszedł. - Masz ochotę na spacer? Nie chce wracać do domu, już sobie wyobrażam aferę. - uśmiechnęła się szeroko i podała mu fajka. 
- W sumie, możemy się przejść. - wzruszył ramionami i wziął papierosa. Zeskoczyła z murku i ruszyła chodnikiem. Gabe szedł obok niej. Rozmawiali, palili papierosy, Lucy zapomniała o rozmowie która czeka ją w domu. Czuła się dobrze, dużo lepiej niż rano. 
Doszli do jej ulubionego miejsca, podziwiali razem miasto, dopóki nie zrobiło się ciemno. Zerknęła na profil Gabe'a. Gdy zauważył jej wzrok uśmiechnął się kącikiem ust. Znowu...Stanęła na palcach, a jej usta dotknęły warg Gabe'a. Odwzajemnił pocałunek niepewnie i przycisnął ją bliżej siebie. 

huehuehuehue kissneli się :3

czwartek, 7 stycznia 2016

Gabe



Kiedy zabrali go do gabinetu dyrektora wiedział że ma przewalone. Siedział spięty, uparcie wpatrując się w oczy Indianina wgapiającego się w amerykańskich kolonistów ze zdziwieniem wypisanym na czerwonej twarzy. Wiedział ,że zza szerokich jak denka od butelek okularów, patrzy na niego panna Amy, z satysfakcją wypisaną na umalowanej twarzy. Ohoho, pani psycholog straciła kontrolę, co? Kątem oka dostrzegł jej sadystyczny uśmieszek, co ostatecznie potwierdziło jego obawy. Jak tylko Susan się dowie… Ciekawe czy już poinformowali jego rodziców. Haha, właściwie tylko matkę, od kilku lat nie dawała ojcu dojść do głosu w sprawach dotyczących Gabe’a.  Nie rozśmieszyło go to w najmniejszym stopniu. W ogóle to chyba trochę przykre, jakby tak na to spojrzeć.
- Nie myśl że ci się upiecze mały szczwany… - zaczęła blondynka, jednak zaraz umilkła. Gabe zorientował się czemu, kiedy usłyszał wchodzącego Andersona, odwrócił więc wzrok od rdzennego Amerykanina. Lucie Hale widocznie się uspokoiła, bo miała swoją typową cwaniacką minę, a gdy popatrzyła się na Storm’a, puściła mu łobuzersko oko. Co chciała mu tym zasygnalizować? Że już jest z nią w porządku? Że ma zamiar się z tego wykpić? A może że ma zamiar zacząć urządzać sobie darmową rozrywkę, dając upust negatywnym emocjom pyskując nauczycielom? Po chwili słysząc jej wymianę zdań z panem dyrektorem, Gabriel pomyślał że raczej to drugie. Choć dziewczyna miała racje, bo teoretycznie nie było żadnych dowodów na to że to właśnie ona, Lucie Hale, dała narkotyki pannie Amy. Starszy mężczyzna zaczął mówić do niego, ale w pół zdania wcięła mu się nastolatka o czarnych zmierzwionych włosach.
- Ale z ciebie chuj. Poprawczak?! Co jeszcze wymyślisz? Więzienie? Ośrodek psychiatryczny? – powiedziała to widocznie zbyt wyzywająco, bo dotychczas opanowany nauczyciel wybuchł, nazywając nastolatkę ‘niewychowaną suką’. Gabe wbił się w fotel słysząc słowa Andersona. Panna Amy z zacieszem na wymalowanej mordzie, była niezwykle usatysfakcjonowana sytuacją. Wyszło szydlo z wora. Mężczyzna z powrotem zwrócił się do chłopaka. Ten przełknął rosnącą gule w gardle i postarał się wyprostować, by nie wyglądać na tak przestraszonego sytuacją. Pierwszy raz w takiej sprawie u dyrka. Ale właściwie, to on nic nie zrobił. Nic a nic mu nie mogą udowodnić! To psycholożka, ta pokręcona blondyna ,rzuciła się na uczennice, z tego się nie wyplącze! Może nawet powinien spróbować wybronić Lucy Hale? Najpierw jednak powinien wysłuchać co ma do powiedzenia pan Stephen. Nie zwrócił uwagi na cały wstęp o tym, jak bardzo Anderson był zdziwiony i zawiedziony postawą tak wzorowego ucznia jak Gabriel, ale kiedy zaczął słyszeć oskarżenia, skupił się na wywodzie dyra.
- … w każdym razie panna Amy, nie dość że została pokrzywdzona przez zażycie narkotyku, to na dodatek została pobita! I to przez kogo! Doprawdy nie spodziewałem się tego po tobie- tu mężczyzna zrobił celową pauzę, by Gabe mógł się ‘wciąć’ i zacząć swoją przemowę.
- Ależ proszę pana, ja wcale nie pobiłem panny Amy – zaczął chłopak pewnie, z lekkim uśmiechem ironii wypisanym na pełnych ustach. Anderson zbaraniał. Nie spodziewał się chyba i tego.
- Proszę cie, Gabrielu, nie bądź równie bezczelny co… - pani psycholog przypatrująca się całej wyglądała na nie tylko zaskoczoną, ale również wysoce niezadowoloną. Czując się coraz pewniej, Gabe popatrzył na nią wyzywająco, zamiast spróbować nawiązać kontakt wzrokowy ze zdezorientowanym panem Stephenem. Ona też jest żałosnym ,małym ,kłamliwym człowiekiem.
- Nie jestem bezczelny – z uśmieszkiem, nie spuszczał wzroku z panny Amy – ponieważ proszę pana, nie wiem czy pan wie, ale nasza droga pani psycholog od zeszłego tygodnia ma z nami, że tak się wyrażę, ‘na pieńku’ – wycedził.
- Mów jaśniej Gabrielu – brunet wiedział że dyro marszczy teraz swoje krzaczaste brwi, próbując odgadnąć co zamierza Storm. A on zamierzał zupełnie zmienić przebieg rozmowy.
- Otóż w tamtym tygodniu, wraz z Lucy obkleiliśmy gabinet panny Amy pewnymi, hmm… sprośnymi plakatami. Nim pan to skomentuje, chciałbym jedynie dodać że zostaliśmy za to już ukarani, a sam wybryk był nikomu niezagrażającym czynem. Wracając jednak do głównego wątku… Nie wiem czy pan wie, ale dziś rano Lucy była dość przybita. Miałem właśnie zamiar do niej podejść, gdy nagle, ni stąd ni z owąd zjawiła się panna Amy. Była wściekła, rzuciła się na zdezorientowaną Lucy, proszę pana, ja nie wiedziałem co robić – teatralna przerwa była zbędna, bo Anderson gapił się bezmyślnie na jego usta, nie wierząc w to co słyszy. Gabriel za to, hamując rosnący na jego ustach uśmieszek, kontynuował- Chwyciła biedną Lucy za sweter, i, ona się zamachnęła, chciała ją uderzyć – celowo przeszedł z ‘panna’ na ‘ona’, przerzucając się na tryb bardziej oskarżycielski – nie chciałem żeby ja biła, a Lucy była taka przerażona. Odparowałem jej cios, odruchowo, a ona upadła. Zabrałem Lucy gdzieś indziej, bałem się że ona znowu spróbuje ją uderzyć… - spojrzał z powrotem na dyrektora, starając się nie uśmiechać.


sorki, taki chamski kombinator c;
by Heather - Land of Grafic